 |
- cholera jasna, krzyknęłam patrząc na jego obojętność. możesz wytłumaczyć mi, dlaczego tak cholernie ranisz? dlaczego jesteś taki obojętny? rajcuje cię widok, gdy ktoś cierpi? gdy cierpi osoba, która kocha cię nad życie? podoba ci się to? krzyczałam mu prosto w twarz. on stał dalej wpatrzony w moje oczy, nie robił nic. nic nie mówił. jedynym dźwiękiem, który było słychać, był jego głośny oddech. podszedł do okna i zaczął mówić. - wiesz, ja po prostu nie mogę zrobić nic byś była szczęśliwa. owszem możesz być, ale nie ze mną. od dziś musisz radzić sobie sama, mnie już nie ma. dla ciebie nie istnieje, wydusił przez zęby. zadowolona jesteś, że wszystko powiedziałem ci w twarz? spojrzałam na jego smutne oczy, po policzku spływała mi łza. usiadłam na łóżku, chowając głowę w kolana. - wyjdź i nie mieszaj mi nigdy więcej w życiu, jasne? wyszeptałam zanosząc się płaczem. a on? wyszedł, tak bez słowa, bez żadnego pohamowania. zostawił mnie, bym radziła sobie sama, skurwiel.
|
|
 |
tak strasznie żałuję chwili w której życie przeleciało mi przed oczami. może gdybym nie zawahała się i skoczyła byłoby lepiej? może nie musiałabym cierpieć? nie musiałabym znosić jego obojętności i braku zaangażowania? może byłabym szczęśliwsza? może patrzyłabym na niego z góry i pomagała obierać dobrą drogę? może byłabym blisko, choć naprawdę tysiące kilometrów? może mogłabym mu pomóc, by choć przez chwilę zastanowił się co stracił? może cierpiałby i bił się z myślami, że mnie już nie ma? żałuję, że głupia byłam i cofnęłam się dwa kroki do tyłu, specjalnie dla niego, na jego prośbę i błagania.
|
|
 |
a ty dalej bij się z myślami, że mogłeś mnie mieć, że mogłeś mnie kochać, że mogłam być wierna tylko i wyłącznie tobie, no bij się frajerze i doceń co straciłeś.
|
|
 |
wróciłam do domu później niż zwykle. w progu przywitała mnie odstraszająca woń alkoholu i dymu papierosowego. wiedziałam, że zastanę go leżącego przy stoliku w salonie. był naćpany, pijany i wpół przytomny. - co ty najlepszego zrobiłeś, szarpnęłam by unieść go z podłogi. - to przez ciebie kochanie, wydukał i osunął się na panele. stanęłam jak wryta. nie wiedziałam co mam zrobić, nie wiedziałam co myśleć. poczułam jak nogi uginają mi się w kolanach, a na czole robią się kropelki potu. - przeze mnie? zapytałam, oszołomiona jego wypowiedzią. - z miłości do takiego skurwysyna jak ja. wycedził ledwo łapiąc powietrze do płuc. spojrzałam na stół. wzięłam do ręki whiskey i wciągnęłam kreskę. nie chciałam do tego wracać. nie chciałam znów stoczyć się na dno, ale to było silniejsze. to niszczyło mnie od środka. ledwo przytomna, cichym tonem głosu wydukałam, - jak zdychać to razem bejbe. i osunęłam się na ziemię. byłam w swoim świecie. chuj z tym, że mnie niszczył.
|
|
 |
uwielbiałam gdy był tak cholernie zazdrosny. uwielbiałam, gdy wbijał wzrok w osoby patrzące się na moje nogi, twarz czy styl poruszania. uwielbiałam jego minę, gdy przypadkiem ktoś się uśmiechnął w moim kierunku. był tak cholernie zazdrosny, a zarazem cholernie kochany i to podobało mi się w nim najbardziej.
|
|
 |
w sumie, dziwne uczucie. nagle przestaje ci na nim zależeć, nie czekasz już aż napisze, nie szukasz go już wzrokiem na szkolnym korytarzu. przebywanie z nim nie powoduje już motylków w brzuchu. zaczynasz dostrzegać jego wady, cale mnóstwo wad, w końcu zastanawiasz się co ty takiego w nim widziałaś? czym ci tak zaimponował, że po wszystkim tak bardzo przez niego cierpiałaś. wszystko nagle zaczyna być prostsze, uśmiech znów gości na twojej twarzy całymi dnami. dochodzisz w końcu do wniosku ze tak jest lepiej, oczywiście wszystko do czasu aż znowu się nie zakochasz.
|
|
 |
- bo potrzebuję Cię by funkcjonować, żyć, oddychać i czerpać radość z życia, powiedziała patrząc na to jak odchodzi. - nie możesz mnie zostawić, wiesz. to tak jakbym została sama, bo świat mnie przerasta. ja nie dam rady, ja nie ogarniam tego całego bałaganu uczuć w moim sercu. pamiętasz? razem na zawsze? powiedz mi, wytłumacz, czy dla Ciebie 'zawsze' to sześć miesięcy? wytłumacz mi to, krzyczała, by tylko gdzieś z oddali usłyszeć jakiś szept, szmer, odgłos wiatru. nie słyszała nic. zapadła głucha cisza, a ona z ostatnim wdechem traciła wszystko. wszystko co było potrzebne jej do szczęścia.
|
|
 |
nie jestem idealna. nad zaletami przeważają wady. nie mam wymiarów jak modelka. nie poruszam się z gracją. nie chodzę z czerwonymi paznokciami, nie mam kolczyka w pępku, nie jara mnie Ian Somerhalder, nie potrafię śpiewać i genialnie tańczyć, nie lubię wypowiadać się na chore tematy, nie lubię szpilek i obcisłych bluzek, rzadko chodzę w spódnicach i gardzę sukienkami. jestem inna i chciałabym, żeby właśnie taką mnie zaakceptował.
|
|
 |
teraz słowa dokończą, to co zaczęły czyny, przecież kurwa nie mówię, że nie jestem bez winy z ciężkim sercem nawijam, o tym że z nami koniec, a myślałem że zawsze staniesz po mojej stronie. / chada.
|
|
 |
i przytul mnie i obiecaj, że będzie dobrze, i baw się moimi włosami i unoś mój podbródek, gdy odsuwam się, by cię nie całować i mów, że mnie kochasz i bądź przy mnie zawsze i nie obrażaj się na mnie i głaszcz mój policzek i nie pozwól mi płakać i rozbawiaj mnie i dzwoń o każdej porze i pisz słodkie sms'y i budź mnie gwiazdką przy dwukropku i nie zawiedź mnie, bo nie chcę cierpieć.
|
|
 |
ten ból, psychiczne blizny i Ty. to wszystko uderzyło we mnie z ogromną siłą. i nie mówię tutaj o rozdzierającym się sercu, o oczach, które pragnęły zatopić się w jego spojrzeniu, czy potrzeby przytulenia. ja tak bardzo pragnęłam uwolnić się z sideł miłości. chciałam, żebyś zrozumiał co straciłeś, a nie napawał się widokiem, gdy upadam. chciałam, żebyś pomyślał sobie, 'dlaczego to wszystko zniszczyłem?' chciałam, żebyś cierpiał, równie bardzo jak ja.
|
|
 |
upadam. wstaje. uśmiecham się. idę dalej. potykam się. biorę haust powietrza. przełykam ślinę. staram się równomiernie oddychać. tracę siłę. upadam by ponownie wstać. zaklinam życie. opadam na ziemię. budzę się i płaczę w poduszkę. upragniona monotonia.
|
|
|
|