 |
Było około godziny 17, środek października. Jak co sobotę wszyscy umawialiśmy się w parku. Ty, Ja, kilka dziewczyn, kilku chłopaków. Siedzieliśmy zawsze do późnego wieczora, każdy marzł, ale trzymał się jak mógł. Kilka bluzek, kurtki, kozaki, coś mocniejszego do wypicia. Siedziałam sama na schodkach, słuchając naszej ulubionej kapeli, i trzęsłam się z zimna jak liść. Jako jedyny przyszedłeś, i usiadłeś obok. Wyciągnąłeś mi słuchawki z uszu. - Zimno Ci? -Ta..t..tak... - odpowiedziałam, próbując uspokoić moją szczękę. Zdjąłeś swoją czapkę, naciągając mi na głowę. Rozpiąłeś kurtkę, i otuliłeś mnie jedną połową. Złapałeś moje ręce, i oplotłeś wokół swojej talii. - Przytul się - powiedziałeś, chowając twarz w moich włosach, i wkładając jedną słuchawkę do swojego, a drugą do mojego ucha.
|
|
 |
możesz zabrać mnie do domu i przywiązać do blatu stołu, aby mieć pewność, że Ci nie ucieknę. wystarczy filiżanka kawy od czasu do czasu, a będę wniebowzięta. więcej wymagań nie posiadam. będę Twoim eksponatem, który będziesz pielęgnował. Twoją ołtarzykiem do którego będziesz się prymitywnie modlił. będę Twoim wszystkim.
|
|
 |
pamiętam jak zagapiliśmy się jadąc busem i nie wysiedliśmy tak gdzie trzeba. kiedy w środku nocy pałętaliśmy się po zupełnie dla nas obcym, mieście. wlokłeś moje ciężkie bagaże i nie pozwalałeś mi ich nawet dotknąć, twierdząc, że nie mogę się przemęczać. doskonale pamiętam, że byliśmy bez grosza na drogę powrotną. właśnie wtedy sprzedałeś ten swój, ukochany bilet z tego pamiętnego meczu, który nosiłeś ze sobą w portfelu od lat, strzegąc jak oczka w głowie. pamiętam, kiedy za resztę kupiłeś paczkę moich ukochanych żelek i nad jakiś obcą nam rzeką, na rozświetlonym wieczornymi lampami moście, siedzieliśmy, udając, że jemy wykwitną kolacje w jakiejś restauracji. machałam beztrosko nogami, dotykając opuszkami stóp lodowatej wody. Ty tylko słodko, przepraszałeś, że nie jesteś w stanie jej ogrzać.
|
|
 |
pamiętam, kiedy specjalnie dla Ciebie udawałam krnąbrną blondynkę nie potrafiącą matematyki. tylko po to, żebyś mógł mi z tym stoickim spokojem, uroczo jak nikt inny pod słońcem tłumaczyć równania matematyczne.
|
|
 |
życzę Ci, abyś idąc z nią za rękę, przewrócił się o te nędzne sznurówki i powybijał sobie połowę zębów. słyszałam, że nie przepada za szczerbatymi.
|
|
 |
tuż przed Twoimi oczami, usunę Twój numer z mojego telefonu. pokazując na dowód, książkę telefoniczną. przecież nie masz pojęcia, że znam go na pamięć. później zmysłowo odgarnę swoje miedziane włosy i kuszącą zaciągnę się papierosem. gasząc go na Twoim podręczniku od matmy, który trzymasz w dłoniach, wykrzyczę - astalavista bejbe! i odwrócę się napięcie pełna satysfakcji, przeszywającej mnie na wskroś od środka.
|
|
 |
tak naprawdę to jedyne do czego się nadajecie, to wbicie od czasu do czasu gwoździa w ścianę.
wykorzystać i zostawić. - jesteście warci tylko tych dwóch czynności, względem Was. Was, mężczyźni. Was, parszywy podgatunku ludzkości, nie będący w stanie uszanować pięknej egzystencji tego światu. nas - kobiet.
|
|
 |
najgorsze momenty, są wtedy kiedy rano nie biegniesz pełna zapału, aby odpalić papierosa, a ręce bezwiednie opadają Ci z bezsilności. budzisz się rano i siadając na brzegu łóżka, zaciskasz dłonie na swojej purpurowej pościeli, z rozdzierającego Cię od środka bólu. który jest niemal nie do wytrzymania, tak jak wtedy gdy ktoś zarzuca Ci coś, czego nie zrobiłaś.
|
|
 |
nigdy nie zapomnę tego, jak irytowało Cię tykanie zegarka podczas wieczornego zasypiania. tego jak kochałeś moje małe dłonie. przenigdy nie zapomnę Twojej słodkiej miny podczas snu. nigdy nie zapomnę Twoich skrupulatnych obietnic, które zdążyłeś złamać zanim je złożyłeś. tego, jak uwielbiałeś całować mnie w kark, cicho mrucząc. nigdy nie zapomnę Twojego przeuroczego spojrzenia sprzeciwu jak u kilkuletniego dziecka, kiedy odpalałam papierosa. chociaż chciałabym Cię permanentnie wyperswadować z mojej podświadomości - nie potrafię.
|
|
 |
Dzisiaj ze szkoły wracałam sama. Moja przyjaciółka się rozchorowała, nie miałam nawet z kim iść zajarać. Dostałam też sms'a od Ciebie, że nie dasz rady przyjechać, a byliśmy umówieni. Było mi strasznie przykro, poczułam się taka samotna. Włożyłam słuchawki w uszy, i poszłam na perony, posiedzieć. Rozmyślałam i marzłam. Tylko mój fioletowy szalik, cały przesiąknięty twoimi perfumami, przypominał wspólne chwile, dodawał otuchy. Nie minęło 15 minut, a zobaczyłam, że ktoś obok mnie siada. Odwróciłam się, by sprawdzić kto to i... dosłownie mnie wryło. Byłeś to ty, trzęsący się z zimna i palący swoje ulubione Malboro. - Co ty tu robisz? - powiedziałam wyciągając słuchawki z uszu. - Byliśmy umówieni... Mała, czy ty myślisz, ze ja bym Cię wystawił? Siedzę tu i mam 39 stopni gorączki. Kochana, nigdy Cię nie zostawię. - Wtedy mnie przytulił, i delikatnie pocałował w usta, a ja poczułam, że nigdy, przenigdy nie zostanę sama.
|
|
 |
pewna siebie, szła przez ulicę w ulubionej parze swoich czerwonych szpilek. paląc papierosa po studencku, pokazywała światu swój niebiański uśmiech za milion dolarów. mając gdzieś resztą nędznej społeczności, śmiała się zawistnie do przechodniów niczym do pokolenia niższej generacji.
|
|
|
|