 |
moje uczucia były niczym rozlane mleko. wpływające między pojedyncze, nierówno ułożone płytki, gdzieś w korytarze fug. pałętały się - zagubione, nieme i niewidome.
|
|
 |
"To ten świat, na niego łatwo zrzucić winę. To ten świat, a nie my, jest skurwysynem. Kocham cię, przecież wiem, pamiętam. Może jednak spędzimy razem święta?" [Sokół]
|
|
 |
powiedz mi, co mam zrobić, żeby nam się udało. czy ja zawsze niszczę to, nad czym tak bardzo pracuje? przecież wiesz, co do Ciebie czuję. a mimo to, nie pozwalasz nam dać kroku do przodu. powiedz, że jutro to będzie ten dzień. nasz dzień. proszę.
|
|
 |
przecież to nie ważne czy na tym balu będziemy pasować do siebie kolorystycznie. ważne, że nasze serca w końcu złączą się w jedną całość.
|
|
 |
i jutro znów Cię zobaczę, nasze ukradkowe spojrzenia, będę pragnęły coraz więcej. zatańczę z tobą parę piosenek, pośmieję się, porozmawiam o głupotach. może wypijemy parę kieliszków dla rozluźnienia atmosfery. następnie odwiedziesz mnie do domu i to będzie koniec. koniec tego dnia, od którego zależy tak wiele, a zarazem nic.
|
|
 |
chcę żebyś cierpiał. wiem, może jestem egoistką i nie mam serca. ale pragnę tego, żebyś czuł ten ból, tą niechęć do życia, bezsilność. chcę, żebyś czuł to samo, co ja.
|
|
 |
a ja nadal będę na ciebie czekać, właśnie tu.
|
|
 |
jak znowu pomyślę o związku, zróbcie mi coś. cokolwiek, może boleć. nie pozwólcie, żebym znów oplotła swoją duszą czyjeś serce, a niedługo po tym, kolejny raz wspominając przeszłość, zwyczajnie je pogniotła, zrzuciła w bezdenną przepaść.
|
|
 |
z krótkim "jezu, chodź" wyciągał mnie w środku zimy na dwór, w samym sweterku i skarpetkach. w pośpiechu tłumaczył, że musi mi pokazać coś niebywale ważnego, po czym brał mnie na ręce i zarówno osłaniał, jak i ogrzewał, swoimi ramionami. na zaśnieżonym chodniku, mrużąc oczy przed padającym śniegiem, wyznawał szeptem, jak kocha i komplementował moje udekorowane białym puchem włosy. w końcu, na pytanie o to, co chciał mi właściwie pokazać, uśmiechał się zmieszany i oznajmiał: "no, pada!".
|
|
 |
mając sześć lat pospiesznie, by zdążyć na wieczorynkę, przyklejałam kolejne elementy papieru kolorowego na karton. zaciskając w ręku tubkę z klejem, przez myśl mi nie przeszło, że kilka lat później prócz makulatury, będę sklejać jeden z narządów - serce.
|
|
 |
patrzyłam w ślad za odjeżdżającą śmieciarką z uczuciem, iż właśnie zabrała z mojego kosza wszystko, doszczętnie - dziesiątki puszek po coli, czy kartek z moimi niezdarnymi myślami. pozorne banały, lecz oplecione scenerią chwil, tysiącem myśli, które tłoczyły się chaotycznie po mojej głowie. gdzieś, na którymś z wysypisk, odkładały się moje wspomnienia. gniły, przepadały, zostawały zasypywane przez poodrywane fragmenty dusz innych. tak umarło moje serce - nie znosząc świadomości tego, że sekundy w których biło, z cholernym sensem, bo miało ten raz w życiu dla kogo, odeszły.
|
|
|
|