 |
byłam niezawodna, czuwałam przy Tobie w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i w smutku. przynosiłam Ci, Twoje ukochane gorące kakao, otulałam malinowym kocem. zasypiałeś traktując moje kolana jak poduszkę, a ja siedziałam w bezruchu, by przypadkiem Cię nie obudzić. po kilku miesiącach dopasowywania się, do Twoich zachowań, stwierdziłeś, iż jestem za spokojna, że brak mi szaleństwa. zapomniałeś jednak jak sam strofowałeś mnie za wybuchy śmiechu na szkolnych korytarzach, za zabawę w ciuciubabkę z młodszym bratem. mówiłeś - ach, jakie dziecko z Ciebie, a potem sam tego wymagałeś.
|
|
 |
uciekałam przed nią, broniłam się jak tylko mogłam, zapierałam nogami i rękoma. wystarczyło mi na całe życie zdrad, kłamstw, które ze sobą niosła. gdy pukała do drzwi, zamykałam je na kolejne zamki, lecz pewnego dnia przegryzła je wszystkie, pocałowała mnie w czoło i wyszeptała - wróciłam, by być w Twoim sercu w odrobinę inny sposób. cholerna, uparta miłość.
|
|
 |
bez opamiętania wpatrywała się w błękitne tęczówki, swojego ukochanego. oczy wysokiej szatynki były przepełnione niepokojem, smutkiem, błyszczały od łez. - naprawdę zamierzasz to zrobić? dlaczego nie uprzedziłeś? - naprawdę - odparł bezlitośnie. wyjeżdżam. nie powiedziałem, bo panikowałabyś, nie chciałam sprawić Ci bólu. - ale dlaczego tak szybko, dlaczego już jutro? - pojutrze mam samolot, muszę dojechać do Warszawy. spędźmy ten dzień najlepiej jak się da, proszę. nigdy nie zapomni tamtych magicznych chwil, wspólnej nocy, tego jak starannie kolorował każdą z minut. rankiem na stacji zalała się morzem łez, na peronie przytulił ją mocno i pocałował w czoło. - tylko sporadyczne telefony. nie zerwiemy kontaktu - obiecał. - wierzę Ci. - znajdź sobie kogoś, zapomnij. - nigdy - przyrzekła. potem wszystko działo się zdecydowanie za szybko, uroniła parę łez, a gdy pojazd zniknął zza zakrętem zalała się łzami. nie zobaczyła go już nigdy, słyszała raptem pięć razy. umarła z tęsknoty.
|
|
 |
przykro mi, że to my śpimy na szczęściu, że to ja mogę rozbierać go rękoma, a nie wzrokiem czym się uparcie ratujesz, że to my rozmawiamy o wszystkim, a ty możesz się przysłuchiwać, nie mówiąc nic.
|
|
 |
i co z tego, że jestem pewna siebie? przeszkadza Ci to, że kipię cynizmem i bezczelnością? może jestem zbyt odważna i próżna? mówisz, że stać mnie mało, że jestem szmatą? na pewno jestem zdolna do tego by pewnie podejść do Ciebie, bezszczelnie napluć Ci w twarz, rozmazując przy tym tani podkład, powiedzieć Ci parę cynicznych słów, byś zrozumiała, że to nie ja jestem strachiliwą, zapatrzoną w siebie małą plotkarką, która tylko mówi, a nic nie robi.
|
|
 |
nie będę przepraszać, za to, że nie jesteś tak zajebista jak ja i nie wyrwałaś go pierwsza, no wybacz Słońce.
|
|
 |
nie prosiłam Cię o coś niemożliwego. chciałam tylko byś był przy mnie na dobre i na złe. czy to takie trudne? dla Ciebie owszem.
|
|
 |
na bezsenność cierpi od dawna. już jako mała dziewczynka nie sypiała nocami, to irracjonalne wiem, bo co takie stworzonko, może robić w tą mroczną porę doby. te maleństwo płakało. było chore na nadmiar odrzucenia, udawaną miłość rodzinną. z biegiem lat przybywały inne problemy, o których nie chciałaby wspominać, woli zapomnieć. dziś jej życie, nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina bajki, lecz to nieistotne. każdy dzień, przynosi jej odrobinkę szczęścia, bezinteresownego, upragnionego przez te lata, to jak spełnione marzenie, którego większość z was nie doceni, ale ona owszem.
|
|
 |
postanowiłam - będę sobą. zdjęłam sztuczny uśmiech z twarzy, przestałam nosić rękawiczki, paliłam na środku ruchliwej ulicy, piłam czerwone wino, płakałam i śmiałam się kiedy miałam na to ochotę, wyrzuciłam wszystkie sukienki, kupiłam kilka par spodni, makijaż już nigdy nie zagościł na mojej twarzy. i wiesz, mimo Twojej nieobecności poczułam się jakoś lepiej.
|
|
 |
zostawiłeś mnie zupełnie samą, na pastwę gwałcicieli, potworów i innych brzydkich postaci. biegłam do domu po pustej ulicy, towarzyszyły mi tylko latarnie i deszcz. czułam obecność niezidentyfikowanego stwora na plecach, odwróciłam się. to cisza przeszywała mnie na wskroś. nie zauważyłam kamienia, potknęłam się, wpadłam w kałużę. rozerwałam leginsy, połamałam szpilki. makijaż rozpłynął się od deszczu i łez. pod moją kamienicą odpaliłam papierosa, a matce powiedziałam, że mnie napadli, bo zabiłaby Cię skurwielu.
|
|
|
|