 |
wtedy sukces, idealny zbieg okoliczności zawarty był, w każdym z tamtych uśmiechów, promienie słońca przebijające źrenice, to było warte, warte wszystkiego. za każdym razem, uwiecznianie chwil na błahych kadrach, by nie zapomnieć, by stały się wieczne i trwały najdłużej, znacznie dłużej niż My, chociaż każde z Nas doskonale wiedziało, że tych wszystkich uczuć, tego co tak naprawdę było i jest pomiędzy Nami, nigdy nie będziemy w stanie, umieścić w żadnych pikselach. / endoftime.
|
|
 |
miliony myśli, tych prawdziwych traktowanych jako żarty, ukrywane uczucia gdzieś, pomiędzy każdym ze słów, chwile zawahania, pustka opętała wnętrze, tamten uśmiech zastąpiony znikomym znakiem zapytania, to było coś co czuliśmy, co nigdy nie miało prawa wyjść na jaw, to bolało i, przegrało wraz z naszym odłożeniem siebie na później. / endoftime.
|
|
 |
dziś nie odbieram już telefonu, nie analizuję starych esemesów zatrzymanych gdzieś na dnie skrzynki odbiorczej, nie czytam zapełnionego milionami rozmów archiwum na gadu, nie przeglądam jego zdjęć uśmiechając się do ekranu, nie zwracam uwagi na jego imię widniejące w prawym dolnym kąciku pulpitu, nie wierzę w jego słowa, w te obietnice, dzisiaj nie czuję już nic, dla mnie dzisiaj on już nie istnieje. / endoftime.
|
|
 |
Rak-Jego znak zodiaku.
I stwierdzenie mam raka w sercu nabiera innego znaczenia..co nie znaczy,że korzystniejszego..
|
|
 |
|
otwieram szafę i wyciągam z niej jego bluzę. idę do łóżka, przyciskając ją do siebie mocniej niż kiedykolwiek. siadam i spoglądam na szary materiał. taka namiastka jego - mojej definicji szczęścia. kładę się, bluzę traktuję jak poduszkę. zatapiam w niej twarz i zaciągam się jego niknącym już zapachem. wstrzymuję oddech. mija kilka sekund. dziesięć. dwadzieścia. wciąż niewzruszenie trwam, z tym samym powietrzem, w zmęczonych płucach. trzydzieści. słyszę, gdzieś jakby z daleka, wołanie. nie odpowiadam. czterdzieści. moja świadomość powoli się zatraca. błogą ciszę przerywa trzaśnięcie drzwi i czyjś krzyk. pięćdziesiąt. czuję jak ktoś potrząsa mną. sześćdziesiąt. na skraju utraty przytomności, ktoś siłą odrywa mnie i odwraca. uchylam powieki i mimowolnie łapię spazmatyczny oddech. - Idiotko ! Kiedyś się udusisz ! Chcesz przez niego się zabić ?! - zobaczyłam nad sobą siostrę. - Przynajmniej umrę z jego zapachem w płucach. - szepnęłam ostatkiem sił i uwalniając łzy, zasnęłam .
|
|
 |
|
otwieram szafę i wyciągam z niej jego bluzę. idę do łóżka, przyciskając ją do siebie mocniej niż kiedykolwiek. siadam i spoglądam na szary materiał. taka namiastka jego - mojej definicji szczęścia. kładę się, bluzę traktuję jak poduszkę. zatapiam w niej twarz i zaciągam się jego niknącym już zapachem. wstrzymuję oddech. mija kilka sekund. dziesięć. dwadzieścia. wciąż niewzruszenie trwam, z tym samym powietrzem, w zmęczonych płucach. trzydzieści. słyszę, gdzieś jakby z daleka, wołanie. nie odpowiadam. czterdzieści. moja świadomość powoli się zatraca. błogą ciszę przerywa trzaśnięcie drzwi i czyjś krzyk. pięćdziesiąt. czuję jak ktoś potrząsa mną. sześćdziesiąt. na skraju utraty przytomności, ktoś siłą odrywa mnie i odwraca. uchylam powieki i mimowolnie łapię spazmatyczny oddech. - Idiotko ! Kiedyś się udusisz ! Chcesz przez niego się zabić ?! - zobaczyłam nad sobą siostrę. - Przynajmniej umrę z jego zapachem w płucach. - szepnęłam ostatkiem sił i uwalniając łzy, zasnęłam .
|
|
 |
|
Znów opowiem Ci o tym jak to wszystko jest bez sensu. Jak się czuje bezradny. Jak ślepo moje dłonie szukają ciepła. Nie ma Cię, nie ma nas. Nie ma jutra, tak samo jak wczoraj, które mnie oszukało.
|
|
 |
i znowu przebudzam się ze snu w dzień, i widzę Ciebie. na nowo Cię mam. dochodzę do świadomości jaki mamy obecnie czas, a na mojej klatce piersiowej znowu pojawia się ten głaz uniemożliwiający oddychanie. brakuję mi Cię. ten żal wypełniający mnie od wnętrza, zamarzający moje serce. przerażający strach przed stratą czegoś, co już się straciło.
|
|
 |
nie wiem co Ty kurwa do mnie mówisz, ale jesteś przystojny, więc mów dalej.
|
|
|
|