 |
Puste kieszenie i torba pełna snów
Oto malarz dziwny, który bywał tu
|
|
 |
siedząc na najbardziej przeludnionym rynku miasta płakałam w ramię najlepszemu przyjacielowi. 'myślisz, że mnie kocha?' spytałam po chwili, gdy mój oddech uspokoił się po histerycznym szlochu. odepchnął mnie delikatnie od siebie, a w jego oczach płynęła czysta zazdrość. spojrzał mi głęboko w oczy po czym złożył na moich ustach niewinny pocałunek 'niestety, jak cholera'.
|
|
 |
siedząc na podłodze układałam najzajebistrzy plan na świecie. ubiorę się w najseksowniejszą sukienkę jaka tylko istnieje, moje wydłużone rzęsy będą lśnić w blasku świateł. usiądę obok kładąc ci rękę na ramieniu, spojrzę w oczy i z wdziękiem powiem, abyś wypieprzał, bo w moim sercu nie ma miejsca na bezużyteczne szmaty.
|
|
 |
nienawidzę klaunów i męskich stóp. i kto mi kuźwa powie, że jestem normalna?
|
|
 |
siedziałam na pustym przystanku pomimo tłumu. pustym, bo to nie Ty miałeś wysiąść z rozklekotanego, starego autobusu i czule przytulić mnie do swojej piersi. siedziałam tam czekając na to, co nie mogło się zdarzyć, było nierealne.
|
|
 |
siedziałam w swoim ulubionym bujanym fotelu trzymając nogi na stole. patrzał się na mnie i uśmiechał swoim zawsze sennym uśmiechem. wstał, aby po chwili złożyć pocałunek na moim słonych od popcornu ustach. w miejscu, gdzie jego ręka dotykała mojego ciała zapłonął ogień, żar miłości.
|
|
 |
-mówił ci ktoś kiedyś, że za bardzo się przywiązujesz? - odezwał się po długo trwającej ciszy patrząc mi głęboko w oczy. nic nie odpowiedziałam, nie znał mnie. nie mógł wiedzieć, że był jedynym człowiekiem z którym łączyła mnie dziwnie mocna więź - tak też myślałem - dodał mróżąc oczy, aby ochronić je przed nagłym napływem światła, którego źródłem był przejeżdżający nieopodal samochód. -jestem dla ciebie za zły, moim obowiązkiem jest chronić cię od ludzi mojego pokroju. mała nie ma dla nas szansy. kocham cię - wykrztusił ostatkiem sił po czym ze łzami w oczach odzedł szukając, jak zawsze mówił, swojego miejsca na świecie.
|
|
 |
wyłączona na wszystkie bodźce leżałam na łóżku, próbując zrozumieć sens ówcześnie wypowiedzianych słów. usłyszałam dźwięk trzaskających drzwi i trzask pękającej deskorolki. 'biedna deska, obrywa za mnie' pomyślałam, na chwilę zamieniając łzy na uśmiech. wraz z wrodzoną niezdarnością wstałam z łóżka próbując zachować choć odrobiny własnej godności. otworzyłam drzwi spodziewając się widoku połamanej deski, jednak moje podrażnione od tuszu oczy ujrzały Jego. siedział na schodach opierając zapłakaną twarz o poręcz. poczułam się jak ostatnia szmata, jak nic nie warta kurwa. 'kocham cię' cichy szept. 'mnie nie warto' słowa raniące niczym ostry przedmiot wbijany ukradkiem w serce. spojrzał na mnie wściekle 'masz rację' odszedł, a wraz z nim cząstki mej osobowości. dzisiaj mija równo rok, od daty naszego rozstania i Jego śmierci. Jest marną kupą prochu w białej trumnie i nagrobkiem z wyrytymi literami swojego i Mojego imienia. Ja umarłam za życia, wraz z Nim. Umarłam rok temu, w piękny dzień.
|
|
 |
spoglądając mu głęboko w oczy dotknęła delikatnie jego lekko zarumienionego policzka. nie odrywając dłoni wspięła się na palcach aby dosięgnąć jego ust. bezskutecznie. 'cholera' pomyślała, z trudem kryjąc zakłopotanie. odepchnął ją lekko i odwrócił się na pięcie tamując łzy. 'kocham cię mała, ale sama widzisz, że dzieli nas granica, której nie powinniśmy przekraczać' nie wiedział, czy wypowiedział to głośno.
|
|
 |
jeśli śmiech to zdrowie ja powinnam nie chorować przez jakieś, plus-minus, 99 lat.
|
|
|
|