  |
potrzebuję asa w rękawie, moje karty są do bani.
|
|
  |
nie wierzyłam własnym oczom, widząc go z inną. tak bardzo zabolało. serce biło micniej, oczy łzawiły. był uśmiechnięty, szczęśliwy. nigdy nie patrzył takim wzrokiem pożądania. trzymał ją za rękę i zdawałoby się, że aż za mocno. oboje pasowali do siebie. szli przez 'nasz' park, po 'naszej' ścieżce, a później uciedli na 'naszej' ławce. wiem, że był szczęśliwy i 'nasz' park musi zamienić się w ich - odeszłam więc.
|
|
 |
uszkodził jakąś cząstkę mnie. tą, której żaden z lekarzy nie podjąłby się leczenia.
|
|
  |
Będę Twoją mandarynką, a Ty jedz mnie delektując się smakiem.
|
|
  |
Skruszonego serca nie posklejasz.
|
|
  |
to, że nie będę o Tobie wspominać, nie znaczy, że cię zapomnę.
|
|
  |
ona tylko udaje, że cię nie potrzebuje.
|
|
  |
możemy lubić ten sam rodzaj muzyki, a nawet wykonawców. może podobać nam się ten sam zapach, możemy kibicować tej samej drużynie piłkarskiej, a nawet podobnie się uśmiechać, ale to nie znaczy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
|
|
  |
ciągle mnie w ten sposób dotyka, a ja nie potrafię odmówić.
|
|
  |
uśmiechnęłam się obojętnie, gdy zawalił mi się świat.
|
|
 |
trzymała na kolanach, jego głowę. potrząsała nim, pełna amoku trzymając za ramiona. w myślach, błagała Boga o litość. - nie możesz mi tego, zrobić nie możesz, rozumiesz?! - krzyczała. wołała, prosząc o pomoc. jej krzyki, były znikome. ulica pusta, zero przechodniów. koszulkę miała całą w jego krwi. próbując złapać oddech, wpatrywała się w jego tęczówki zachodzące mgłą. - nie rób mi tego! - krzyczała. jej czarne od tuszu łzy, kapały na jego zakrwawioną koszulę. nasłuchiwała jego ustającego tętna, tracąc nadzieję. pochyliła się nad nim i cała rozhisteryzowana, patrzyła na jego zamykające się powieki. - przepraszam. - wyszeptał resztkami sił. straciła go. bezpowrotnie.
|
|
 |
łzy, są oznaką naszych słabości. szczególnie te złudnego szczęścia, wylewane nad filiżanką porannej kawy.
|
|
|
|