|
w tym wszystkim ja i ty, przyznasz, że to duże różnice, wtedy alkohol był w mojej krwi często i mocny jak śliwowica
|
|
|
siedzimy w jakiejś Trattorii, ty kawę przez zęby sączysz i zdaję sobie sprawę, że już od bardzo dawna nic nas nie łączy
|
|
|
moje imię na jej ustach, szepczesz czy krzyczysz, kolejka dla wszystkich, wódka, czy whisky, dzisiaj używki, jutro odwyki
|
|
|
“Taki czarny jest ten listopad, taki zimny, taki obolały od deszczu, od wspomnień, od mokrych rękawiczek - aż strach. Gdybym była listopadem, to rada bym się otrząsnąć z mojej listopadowej doli. Błąkałabym się po uliczkach czarnych jak jary i błagałabym Pana Boga, żeby zmienił zapisy. Ale może on - ten listopad - tak właśnie się błąka, tak się obija i tak szlocha rozpaczliwie: “O Boże, Boże spraw żebym już nie był listopadem, żeby mi nie było tak ciemno wieczorem i tak mglisto nad ranem, i żeby nie bolały mnie wszystkie liście i żeby nie dokuczał mi reumatyzm miłości! Też bym tak chciał, jak kwiecień pobiec do różowego sadu, albo jak lipiec - wyskoczyć na plażę pełną piłek…” Tak on sobie płacze ten listopad niewysłuchany. Ta beksa.”
|
|
|
Bo wierz mi, że łatwiej wyrzucić tysiące rubli z kieszeni aniżeli jedno przywiązanie z serca.
|
|
|
Wychodzę żeby zachlać, odrzucam połączenia. Płaczesz, gdy jestem obok i kiedy mnie już nie ma, wycieram Twoje łzy i wkurwiam się jak nie wiem, że znowu ranię osobę dużo słabszą od siebie
|
|
|
kocham seks i sen i dobrze zjeść, chyba więcej mieć niż mogę znieść
|
|
|
wolę sam pić niż oberwać po raz drugi
|
|
|
nagle spadam w dół - to jawa czy sen, nie wiem
|
|
|
pierdolisz mi coś o wspólnym melanżu, ztego co słyszę, to już robisz balet
|
|
|
stoisz na pobojowisku walki z samym sobą, zadzwoń do mnie, jeśli potrzebujesz rad i polon
|
|
|
chyba jestem pierdolnięty, no bo lepiej mi, gdy się męczysz, wtedy naprawdę lżej mi
|
|
|
|