| 
                                                                            
                                                                                            
                                                
                                                
                                                                                                                            
                                            
                                        
                                        
                                                                                        
                                                
                                                    
                    
    
    
             
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | tak skonstruowana jestem. narzekam na samotność, odpychając od siebie adoratorów. |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | Wódka na stole, w kieszeni otwarta paczka fajek. Kiszone ogórki, bo podobno są dobre do czystej. Rozmazany tusz i tysiące myśli na sekundę. Ja już sobie nie radzę. |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | Byłam tylko plastrem na samotność. Nikim więcej. |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | Ciche westchnienie, łaskot rzęs,/ Ciepło ciała, bicie serc,/ Wkrótce koniec łez... / Obecność Ciebie, / od całego zła na tym świecie/ słodkie wybawienie. / Miękka skóra, silne dłonie.../ Miłości już nie zapomnę, / Cała nadzieja w Twoim słowie. / Otuliwszy się promieniami słońca, / Nie odczuwamy bolesnego końca / Przecież... Ty to mój obrońca. / To, co nas połączy... / Dopóki śmierć nas nie rozłączy. - Coś na wzór wiersza znalezione w starym zeszycie sprzed kilku lat. |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | Im bardziej się starasz, tym bardziej się rozczarowujesz. |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | a dziś? dziwi Nas trochę fakt, że bawimy się na jednej imprezie, często razem pijąc wódkę. siadamy wtedy przy barze i polewając, wspominamy jak to było gdy tak bardzo się nie cierpieliśmy. gdy zabawa na jednym podwórku była dla Nas katorgą, bo albo On dostał ode mnie kamieniem w łeb, albo ja leżałam co chwila na ziemi, bo podstawiał mi haki, czy też wywracał mnie. śmiejemy się, wspominając jak było za małolata i nie mogąc pojąć tego jakim cudem teraz dogadanie się idzie Nam całkiem dobrze. może dojrzeliśmy, może znaleźliśmy w sobie inne cechy poza tym samym chrakterem - może po prostu poczuliśmy, że wypadałoby się zachowywać jak rodzina, albo może po prostu dobrze Nam się razem wódkę pije. / veriolla |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | troche Was zaniedbuję, przepraszam, ale zapierdol w szkole mam straszny. : c ♥ |  |  
            
            
                
                    
                        |  | 
                                
                                    
                                                                            | spójrz, jak odchodzi. wolno, na luzie, jakby to co trzyma w ręku wcale nie było odłamkami jej serca. pali fajkę, udając że ten dym to wcale nie nadzieja, która spłonęła żywcem. daszek czapki osłania jego węglowe oczy, w których ukrył jej duszę, gdy wytargał ją z ciała. w kieszenie upchał resztki żarliwej miłości, ledwo dopinając guziki na pulsującej namiętnością tęsknocie. pod pachą niósł małą torbę, do której upakował jej wspomnienia, te dobre oczywiście. złe zbyt wiele ważą, a on z natury nie lubił się przemęczać. nie lubił się wiązać, czuć jak pies na łańcuchu. ale kochał niszczyć. dlatego zabrał jej to wszystko, co zdołał. i nie pozostawił nic, prócz pustego ciała, wypranego z uczuć. zostawił ją na pastwę dzikich myśli, urojeń i braku wiary. lubił patrzeć na czyjąś autodestrukcję./nieswiadomosc |  |  |  |