 |
|
i gdzie do cholery podział się twój silny charakter?
|
|
 |
|
Idę na balkon, w ręku szlug, telefon w drugiej, i napisałbym do Ciebie, ale jakoś brakuje słów, zadzwoniłbym do Ciebie, ale wiem, że tego nie chcesz, wybełkotał, że Cię kocham, tu jest źle i serio tęsknię.
|
|
 |
|
Chciałabym uciec stąd jak najdalej. Znowu nałykać się tych jebanych tabletek po pijąc whisky pociąć się jak wtedy . I proszę o jedno nie ratuj mnie po raz kolejny bo nie chce już żyć , chce umrzeć .
|
|
 |
|
a co do reszty? poszło w niepamięć, bo jeśli coś jest prawdziwe to nic tego nie złamie
|
|
 |
|
przychodził - przychodził z czekoladą ukrytą za plecami, kiedy miałam zły humor, z miśkiem lub kwiatami, kiedy wypadało jakieś święto, choć zazwyczaj owe "święto" unaoczniał sobie sam, ze łzami w oczach, gdy sobie nagle, ni stąd ni zowąd, nie radził. karmił mnie swoim bólem, ja częstowałam Go wylewnymi zażaleniami na los. scałowywał moje cierpienia, obiecując, iż kiedyś wszystko stanie się proste i już nic nie stanie nam na przeszkodzie. marzył. opowiadał mi o przyszłości, o sobie i o mnie, i o naszych dzieciach, i o obiadach, które potulnie przygotuję - czego wizja za każdym razem kosztowała go przyjęciem uderzenia w żebro. i ten dzień. parny, letni poranek, ptaki rozpoczynające swoje arie, wspinające się słońce. Jego wargi, jak zwykle ułożone w uśmiech. i oczy, zamknięte oczy. zawsze opisywałam też oddech: ciężki, przyspieszony, gasnący, słaby. lecz Jego oddech już nie drażnił mojego policzka.
|
|
 |
|
druga w nocy. dym z papierosa nagle zamiast uspokajać, zaczął dusić. wódka paliła w gardło, zamierała w nim, zaciskała się na krtani. krzyczałam, lecz wciąż panowała grobowa cisza. nagle ten łoskot w piersi, nagle wspomnienia wypełzające z każdego kąta, zaklęte w każdym płatku kurzu, w każdym milimetrze sześciennym powietrza.
|
|
 |
|
“Zawsze trzeba wiedziec, kiedy konczy sie jakis etap w zyciu. Jesli uparcie chcemy w nim trwac dluzej niz to konieczne, tracimy radosc i sens tego, co przed nami.”
|
|
 |
|
Potrzeba wielu miesięcy, lat, aby móc znów spojrzeć sobie w oczy, zamienić kilka zdań, na nowo się dotknąć. Tysiące dni muszą minąć, aby wspomnienia tak nie uderzały do głowy, a serce nie krzyczało co chwila, że chce jeszcze. Proces odkochiwania się trwa niezmiernie długo i jest do cna wyniszczającym, bolesnym, jednakże skutkuje. Pamiętasz, ale już nie kochasz. Brakuje Ci Go na razy, ale nie wyrzekłabyś się wszystkiego, gdyby mógł wrócić. Na nowo możesz przebywać w Jego towarzystwie, śmiać się z Jego żartów./
nie wiem czy to kiedyś nastąpi... ;/
|
|
 |
|
a chcialam byc tylko szcczesliwa..
|
|
 |
|
jest tak samo może tylko trochę smutno. i nie mówisz już dobranoc i nie mogę przez to usnąć
|
|
 |
|
nie darzyłam go zaufaniem, nie kochałam go - w żadnej sekundzie spędzonej wspólnie, ani razu nie pomyślałam, że mogłabym go pokochać
przeżyliśmy razem mnóstwo melanży, niekontrolowanych ataków śmiechu
a teraz mam pełną świadomość, że już Go nie zobaczę, nie usłyszę ‘no ze mną się nie napijesz?’ nie będę już mogła wsłuchiwać się w Jego charakterystyczny śmiech i nie zobaczę iskierek w Jego oczach, kiedy to opowiadał mi o czymś szalenie dla siebie ważnym. nauczył mnie też żeby nie składać obietnic, bo zbyt zobowiązują i często ranią, ale teraz z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że nigdy Go nie zapomnę, nigdy.
|
|
 |
|
- to koniec. koniec - powtórzyłam głucho.
zrozumiał, że chodzi o Nas, o Naszą przyjaźń, przyjaźń jednak zbyt kruchą by wytrzymać nadchodzącą próbę czasu.
|
|
|
|