|
stał w progu, obsypany śniegiem, z paczkę w ręku. - co to ? - spytałam, gdy się rozbierał. - zobacz. - uśmiechnął się a ja po chwili odnalazłam ciepły jeszcze sernik. - mmm. akurat zgłodniałam. - poszliśmy do kuchni. usiadł przy stole, naprzeciw mnie. wydobyłam ciasto i zaczęłam się mu przyglądać. - co jest ? - zapytał, widząc moją minę. - rodzynki. - wycedziłam przez zęby. - no to co ? - co ? nie znoszę rodzynek ! - krzyknęłam niczym mała dziewczynka. roześmiał się. - przepraszam, nie wiedziałem. daj no to tutaj. - wziął ode mnie ciasto, odnalazł łyżeczkę. - co ty robisz ? - no sama mówiłaś, że nie lubisz rodzynek, to się ich pozbywam. - spojrzał na mnie, nie kryjąc rozbawienia. - wariat. - szepnęłam. do kuchni weszła mama. - co robicie ? - ze zdziwieniem, a następnie zrozumieniem spojrzała na niego. - rodzynki ? - zapytała. - mhm. - odparł, skupiając się na dłubaniu w cieście. - i gdzie ty córciu znajdziesz drugiego takiego ? - nawet nie mam zamiaru szukać. - odpowiedziałam./N
|
|
|
biorąc w dłoń kawałek rozbitego lustra, usiadła pod ścianą, zamglonym spojrzeniem wodząc po pokoju. przewrócone krzesła, rozbite talerze. kawałki jedzenia, skórki mandarynek, chleb, okruchy ciasta, zasypywały dywan. plama czerwonego wina powiększała się coraz bardziej. uniosła wzrok. żyrandol kołysał się na boki, trzymany tylko na kilku kablach. wiatr targał firankami, otwarte okno wpuszczało lodowate, nocne powietrze. podniosła jedną z wielu większych części lustra i przejrzała się w niej. czarne smugi tuszu na policzkach, czerwone oczy, roztrzepane włosy. z odrazą odrzuciła szkło na drugi koniec pokoju. z zamyśleniem wpatrzyła się we wzięty wcześniej odłamek. nie zwlekając przyłożyła go do cienkiego nadgarstka, nakreślając kilka równoległych linii. wypuściła z siebie emocje, kilka kropel czystych uczuć. po chwili przymknęła powieki, rozmazała krew na dłoniach. utrzymywała przytomność płytkim oddechem. krzyżując palce, obiecała sobie, że dziś stało się to ostatni raz./nieswiadomosc
|
|
|
siedział przed telewizorem, zajadał kolejną kanapkę myśląc o wczorajszym meczu i planowanej na sobotę imprezie. sprawdził, która godzina, przejrzał nieodebrane wiadomości, nie zdając sobie sprawy, że teraz, właśnie w ten wieczór, jak w każdy inny, kilkadziesiąt metrów od jego domu, po drugiej stronie ulicy, na przystanku, siedzi ona. nie miał pojęcia, że w czasie gdy beztrosko spędza czas, przez sekundę nawet nie wspominając, ona wpatruje się w okno jego pokoju, do granic wmawiając sobie, że tym razem robi to ostatni raz. nawet nie mając nadziei, że uda jej się go zobaczyć, bo zwyczajnym przypadkiem właśnie wyjdzie do sklepu. mimo dwudziestostopniowego mrozu, po prostu patrzy zaszklonymi oczami, dusi powracające wspomnienia. może świadomie zadaje sobie ból, a może utwierdza samą siebie, że sobie tego nie wymyśliła. że on istniał, istnieje, i właśnie popija herbatę przy ciepłym kominku, tak samo realny. że jest częścią świata, tak jak był częścią niej. nieświadomy, że nią pozostał./N
|
|
|
przez niego, a może trochę z własnej winy. jednego dnia, lub po tygodniu. wieczorem, czy też nad ranem, przeistoczyłam się w zombie. gniję od środka, nie mam już uczuć. tylko zamiast mózgów, pożeram ludzkie serca, martwa./N
|
|
|
miłość, która narodziła się, jedynie w mojej głowie. kreowana wyobrażeniami, przybierała na sile, choć tak naprawdę nie miała żadnych podstaw, aby istnieć. karmiłam ją przypadkowymi spojrzeniami z jego strony, mimo, że pewnie nawet nie wiedział jak mi na imię. pewnego dnia, całkiem mimochodem, skierował w moją stronę swój nieziemski uśmiech, a serce łomocząc o żebra omal nie wyskoczyło mi z piersi. wtedy, było już po mnie. ale wszystko co nieprawdziwe, w końcu odchodzi. tak i ona, fikcyjna miłość, która powstała w moim umyśle, tam właśnie musiała umrzeć. zmiażdżyłam ją dawką realizmu, po prostu./nieswiadomosc
|
|
|
każde jego słowo zbliżało mnie do krawędzi. jak rany zadawane nożem, każde z nich bolało, następne mocniej niż poprzednie. chwiejnie balansując na skraju załamania nerwowego, próbowałam się ratować. wyciągałam do niego drżące ręce, krzyki układałam w prośby. bezwzględnie jednak odpychał mnie, aż grunt zaczął dosłownie uciekać spod moich stóp. zaczęłam spadać w ślad za popiołem, który moment wcześniej strząsnął z papierosa. zapamiętałam jego twarz, otoczoną dymem. szydercze spojrzenie, skurwysyński uśmiech. w oczekiwaniu stał, licząc na to, że dotknę w końcu dna. przecież tak długo leciałam. a on chciał mnie zniszczyć, doszczętnie./nieswiadomosc
|
|
|
wolnym krokiem odszedł, zostawiając mnie spowitą milczeniem, które co jakiś czas rozrywało równomierne tykanie zegara. patrzyłam w ślad za nim, pięści zaciskając do granic, paznokcie boleśnie wbijały się w skórę. chciałam płakać, jednak nie znalazłam w sobie ani jednej łzy. wszystkie zniknęły gdzieś, a zastąpiło je pragnienie zemsty. miałam ochotę zamordować jego, ich wszystkich, cały ten popieprzony świat, który stał się dla mnie wrogiem. wybić każdego po kolei, za to, że zostałam zraniona. to nie ważne, że winny był tylko on. kierowała mną tak silna złość, że sama siebie mogłabym się bać. pokój zawirował lekko, a on już dawno zatrzasnął za sobą drzwi. podbiegłam do ściany, zdjęłam szybkim ruchem zegar i z całej siły rzuciłam nim w lustro. nie będzie liczył sekund, bez niego. nie będzie wyznaczał mi czasu na rozpacz. nie spojrzę już w to lustro, samotna. zmieniło się w tysiąc odłamków, jak moje serce. zepsuło się, na dobre./nieswiadomosc
|
|
|
okej, bawmy się w kotka i myszkę, nie ma sprawy. nagle, całkiem przypadkiem zmieniaj status z 'dostępny' na 'niewidoczny', gdy wchodzę na gadu. wylogowuj się z facebooka gdy przy moim imieniu pojawia się zielona kropka. znikaj, gdy tylko możesz. ukrywaj się w sklepie między półkami, udając że z wielkim zainteresowaniem oglądasz banany. tak, to właśnie wasza męska odwaga. boisz się, że napiszę, czy co ? nie łudź się, zbyt wiele się naczekałam by teraz znów robić pierwszy krok. po prostu pośmieję się z ciebie i twoich żałosnych zabaw w chowanego. ha.ha. serce pękło mi ze śmiechu./ N, wydanie specjalne dla sstrachsiebac ♥
|
|
|
zagłuszam płacz, podgłaśniając telewizor o kolejne dwie kreski. bohaterowie jakiejś dennej komedii romantycznej poznają się, zaczynają spotykać. sięgam po herbatę i topię w niej kolejne łzy, nieco zmieniając jej obrzydliwie słodki smak. zęby szczękają o brzegi kubka, nie mogę pohamować drżenia. filmowa para przeżywa pierwszy kryzys, lecą talerze i wyzwiska. odstawiam naczynie na stolik, kolana podciągam pod brodę. koc nie daje mi upragnionego ciepła, tak samo jak wypita wcześniej herbata. spoglądam na ekran. dziewczyna i chłopak godzą się, pieczętują to pocałunkiem. koniec, happy end. jak w każdym odbiegającym od realii życia filmie. bo tak naprawdę, przecież on nie wróci. w pełni zastąpił mnie tą podróba z plastiku. zwalam winę na pieprzoną fikcję, która tworzy niszczące psychikę wyobrażenia. obojętnieję i wyobrażam sobie, że kiedyś spotykając załamaną nastolatkę, którą sama teraz jestem, powiem po prostu "to twoja wina, mała. za dużo filmów się naoglądałaś"./nieswiadomosc
|
|
|
tak, bawmy się w przypadki, niefortunne zrządzenia losu. udawajmy, że mijamy się całkiem nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, a 'spóźnienie' to nasze drugie imię. kłammy. przecież to takie łatwe, obiecać, przyrzec, dać nadzieję, a potem unikać odpowiedzialności. uciekajmy od prawdy i uczciwych rozwiązań. chowajmy się za kotarą 'zapomniałem, to się więcej nie powtórzy' a potem róbmy to dalej. uczmy się fałszu. od siebie nawzajem./nieswiadomosc
|
|
|
czynami do mnie przemawiaj./N
|
|
|
|