|
zniknąłeś jakby cię w ogóle nie było. zaczynam się zastanawiać czy moich ust nie dotykało powietrze, czy za rękę nie łapał mnie wiatr, a oddechu na moich plecach nie zostawiał przeciąg.
|
|
|
po tylu latach, wciąż lubię wracać do tego dnia, gdy... szliśmy wąskimi alejkami wtuleni w siebie, ktoś obcy mógłby pomyśleć że jesteśmy parą. - w sumie to poprosiłem cię o spotkanie żeby ci coś powiedzieć - rzucił odpalając papierosa. - co takiego? - zapytałam wyciągając mu z ręki szluga i rzucając go pod nogi. - co takiego? źe ciągle o tobie myślę, chciałbym mieć cię ciągle przy sobie, uwielbiam z tobą rozmawiać, uwielbiam twój uśmiech, uwielbiam widzieć cię szczęśliwą, kocham cię po prostu - syknął. milczałam, chciałam powiedzieć, że czuję do niego dokładnie to samo ale nie dałam rady, podeszłam tylko bliżej niego, stanęłam delikatnie na palcach i lekko musnęłam jego wargi. - też cię kocham - wyszeptałam i wtedy pierwszy raz od dwóch dni zobaczyłam uśmiech na jego twarzy.
|
|
|
beztroskie "dobranoc" rzucone z twoich ust, już nawet mnie nie śmieszy. jesteś tak nieświadomy konsekwencji względem tego co zrobiłeś. teraz żadna część dnia nie jest dobra, a już na pewno nie noc.
|
|
|
drogie serce, piszę do ciebie by uzmysłowić ci, że tęsknie za twoim biciem i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wystukasz rytm życia w mojej klatce piersiowej.
|
|
|
przeżyj to, zobacz czy zachodu warte.
|
|
|
chciałabym mieć znowu te marne sześć lat. chciałabym szaleć za Brathankami, nocować znów u babci, budzić się rano pod jej pierzyną, która przez noc omal mnie nie udusiła, piec z nią ciasta. chciałabym, żeby moje prace domowe ograniczały się do kilku kolorowanek i żebym z zaciekawieniem rozkminiała o miłości. cholernie bym chciała, żeby moje serce było teraz w całości, bez żadnych pęknięć i bólu kumulującego się gdzieś w jego środku, żeby tuż po pojawieniu się gwiazd, z pierwszym nocnym łykiem herbaty, wybuchnąć.
|
|
|
łatwo jest wytrzymać ból, trudno jest znieść łaskotanie.
|
|
|
co jest mała, płaczesz? przecież lubisz udawać silną.
|
|
|
jest taki moment w życiu każdego z nas, gdy potrafimy cieszyć się przeogromnym szczęściem, gdy potrafimy docenić życie. to wtedy, gdy mamy obok kogoś, kto jest dla nas całym światem. to ktoś, bez kogo nie wyobrażamy sobie swojego istnienia. wtedy pełnią naszego życia jest miłość, a szczęście jest tylko formą jej dopełnienia. co jest później? później przychodzi ktoś, kto nam to wszystko odbiera. za to my za wszelką cenę staramy się to odzyskać. prując sobie żyły i wyszywając serce. dosłownie.
|
|
|
najgorsza jest ta świadomość i poczucie, że to ostatni moment na zawrócenie. potem wpadniesz w sidła tej chorej miłości. zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz to perfidnie olać, odejść, zapomnieć, ale wtedy on patrzy w taki sposób, że nie potrafisz chociażby drgnąć. zdobywa cię, żeby potem zaciągnąć do królestwa cierpień.
|
|
|
na wszystko przychodzi odpowiedni moment. najwyraźniej przyszedł ten najodpowiedniejszy, żeby powiedzie ci jak bardzo ranisz mnie każdego dnia, przytulając się do "innej". jak głęboko wbijasz mi nóż w serce za każdym razem, gdy cię mijam na ulicy, a ty mnie nie zauważasz. to właśnie ten moment by wyznać ci wszystko ze szczegółami. dosłownie wszystko. czuję, że to właśnie ta chwila. czuję, jednocześnie wiedząc, że i tak tego nie zrobię. za bardzo boję się mocniejszego bólu. chociaż wiem, że mocniej już chyba boleć nie może.
|
|
|
mówisz, że dalej kochasz. przepraszasz, błagasz żebym ci wybaczyła. zapewniasz mnie, że nigdy więcej mnie już nie skrzywdzisz, tak? nie wierzę ci, nie wierzę w ani jedno twoje nędzne, puste słowo. nie jestem już tą naiwną zabaweczką, którą byłam gdy mnie poznałeś, więc nie waż się ponownie rozpierdalać mi życia, bo dopiero niedawno udało mi się je posklejać po twoim odejściu. udało mi się wyjść z dna do którego to ty tak beztrosko mnie wkopałeś. to bolało, wręcz rozpierdalało moje serce. patrzyłeś na moje cierpienie z uśmiechem, razem z tą szmatą, która mi ciebie odebrała. więc jak już miała cię w posiadaniu to czemu nie dała ci szczęścia? nie będę nagrodą pocieszenia, skarbie. nigdy więcej.
|
|
|
|