|
niektórych twych odpałów mi brakuje, ale nic do Ciebie nie czuje. dzisiaj tak sobie rymuje, coś w pikawie mnie kuje. nie ogarniam mych słów, wpadłam w emocjonalny rów. daję dziś powód do rozkminy, debile faceci i zajebiste dziewczyny. pytam wiecie co to miłość a co zauroczenie, tak mam - kieruje mną natchnienie. nie ma Ciebie nie ma nas, wszystko wymazuje czas. wiesz na czym polega prawdziwe uczucie, jest wtedy gdy masz takie przeczucie, a w dużym skrócie, to supełki na cienkim drucie, który łatwo przerwać złączyć trudno, życie to jebane gówno. mimo wszystko się zakochałam, swoje wycierpiałam, a Ciebie zlałam. i wiesz co, nie żałuję. facet, którego kocham przynajmniej mnie szanuje.
|
|
|
przefarbowałaś włosy na brązowy, dałaś mi powód do brechy gotowy. plastik plastikiem na zawsze zostanie, nieważne co się z nim stanie. stopniałaś jak lody w lato, kiedy powiedziałam Ci w oczy - Ty szmato. idź Montany słuchać, albo się z tym swoim boyem ruchać. w sumie.. nie masz po co nie jesteś chuja warta, ale jesteś w swoich gadkach zaparta. myślisz - jestem zajebista, jesteś zjebana to rzecz oczywista. więc idź się leczyć do psychiatry, bo zmiotę Cię z ziemii ja, nie gwałtowne wiatry.
|
|
|
wiem, moje wpisy zjebały się, ale dziś więcej w nich szczerości, moje życie pełne namiętności, zapachu zielska, aż z łóżka nie chce mi się ruszać cielska. za dużo marzeń w bani, zmieniłam się Kochani. czas Waniili mija powoli, trochę się w mózgu mi pierdoli. przepraszam za słabości, ale w sercu reggae rap, muzyka tworzy mój świat.
|
|
|
jedna karta. zero zdrad, zero kłamstw. pierwszy raz w życiu, nie wiem co się ze mną dzieje. zakochana w pyskatym małolacie, który zrobił dla mnie tak dużo pędzę przez egzystencję, trochę za szybko. mieszkanka dwóch zapachów marihuany i męskich perfum unosi się w powietrzu. a ja siedzę, patrzę w fioletowy sufit. i mówię do niego. rozumie o wiele więcej niż Ty, ściany i podłoga razem wzięte. rozkminka mnie ogarnęła.
|
|
|
wiesz, znowu jestem trochę za bardzo roztargniona. kolejny raz olałam naukę. siedzę z jointem przed ekranem, patrzę na głupie literki mojego rapu, który odrobinkę przypomina mi wiersz. nie radzę sobie.
|
|
|
trochę za bardzo sentymentalnie.
|
|
|
uwielbiam w pokój, w głośnikach Marley, w ręku joint, w sercu jamajka, to nie życie, to bajka!
|
|
|
dziękuję za powód do zbędnej rozkminy.
|
|
|
przecież miał być to tylko przyjacielski spacer. wiatr rozwiewał mi idealnie ułożone włosy, co denerwowało mnie niemiłosiernie. przytuliłam go mocno, był olbrzymi przy moich stu sześćdziesięciu pięciu centymetrach. następnego dnia szaleliśmy jak dzieci. biegaliśmy po polach. po prostu straciliśmy nad tym kontrolę. zwykła znajomość przerodziła się w miłość, pełną namiętności, ale i ironii. mimo, że minęły prawie dwa lata, nigdy nie będziemy naturalnie konwersować. na zawsze będzie sprawiać mi to niemiłosierny ból. chyba za bardzo kochałam.
|
|
|
mieliśmy iść tylko na papierosa, zamierzaliśmy wspólnie wrócić do domu, bo mieszkamy stosunkowo blisko siebie. usiedliśmy. mimo połowy maja było przerażająco zimno. miał bluzę, ale krótkie spodenki. drżał. nie mogłam go nie przytulić. byliśmy coraz bliżej. dostał szybkiego buziaka, przerwał go sam odsuwając się. spojrzał na mnie z dystansu. zawstydzona spuściłam głowę. opowiedziałam mu moją historię mimo tego, że znaliśmy się kilka dni. już wtedy go kochałam i wiedziałam jak skończy się ta 'przygoda'.
|
|
|
|