Zazwyczaj samotny kieliszek w pełnym ludzi pubie wcale mnie nie przygnębia. Samotność z wyboru to zupełnie co innego niż z konieczności. Różnica jest mniej więcej taka, jak między pustelnią a karcerem. A ciągle jeszcze byłem wystarczająco młody, żeby mieć ten wybór. Wokół mnie rozmawiano, flirtowano i zalewano piwem gorycz życia, a ja siedziałem w tym wszystkim milcząc, i tajałem. Mogłem chłonąć hałaśliwą radość życia, którą emanowali goście, wszystko jedno - udawaną czy nie, jak jakiś energetyczny wampir. A potem iść do domu. /
Jarosław Grzędowicz
|