Kiedyś miałam wszystko. Rodzinę, przyjaciół. Wszyscy mnie znali, mogłam się spotykać z ludźmi i rozmawiać z nimi. Chociaż dla większości byłam niedojrzałą gówniarą, która chodziła do gimnazjum, to w jakiejś części po prostu miałam świadomość, że oni byli. Nie liczyło się to, że widziałam ich raz na miesiąc, czy czasami dwa razy w miesiącu. Liczył się fakt, że są. Bo to oni tworzyli taką drugą 'rodzinę', gdzie wszyscy przepełnieni byli uczuciem miłości oraz przyjaźni. Przy nich można było wielu rzeczy się nauczyć, dostrzec swoje błędy i je korygować, ale w pewnym momencie coś pękło. Każdy zaczął odchodzić, a ja nie byłam tego świadoma. Bo uciekałam już w inne życie. Nikt nie miał pojęcia co się ze mną działo, bo zaczęłam się buntować sama w sobie. A oni w tym momencie odchodzili, zanikali niczym mgła. Z miesiąca na miesiąc było ich coraz mniej, aż w pewnym momencie odeszły osoby, które były mi najbliższe, odbierając cząstkę życia.
|