Budzisz się pewnego ranka i okazuje się, że nie ma miłości. Za oknem szaro, pościel wcale nie jest ciepła, a Ty jesteś absolutnie przytomna, jakbyś nie ze snu, ale z innej jawy się obudziła. Jest zupełna cisza. Ale i krzyk jest także, krzyczysz w drugą stronę do własnych płuc. Jest uroczyście i - wstrętnie zarazem. Zamiast żywotnych wnętrzności masz w sobie jakby płachty pogniecionych gazet, wszystko nieaktualne, czas umarł. Leżysz na wysokim, bardzo wysokim łóżku, jest już jakby po sekcji, ktoś wziął wszystko co najważniejsze i wyszedł.
|