Sztuką jest być i łapać oddech, kiedy Ciebie
nadal nie ma. Mija kolejny pieprzony dzień tego
pieprzonego roku. Miało być lepiej, prawda?
Gówno prawda. Za oknem biało, minus dziesięć,
czas odetchnąć. Łapię kurtkę, ubieram buty i
wychodzę. Moja bezsilność coraz bardziej daje
znać. Marznę ale to nic, zawsze mówiłeś bym
była twarda i walczyła. Więc biegnę, biegnę w
ciemności po białych ulicach, biegnę choć
zupełnie nie wiem dokąd. Moje powieki robią się
wilgotne, czuję spływające łzy po policzach, które
po kilku sekundach zamarzają, zupełnie tak jak
Twoja miłość. Moje nogi są zbyt słabe, upadam
na ziemię. Irracjonalne posunięcie, bo jedyną
abstrakcją mojego marnego życia pozostaną
tylko myśli. Leżę wśród białego puchu i wylewam
łzy, łzy bólu, samotności i tej beznadziejnej
miłości, z którą zostałam sama. Nie mam sił się
podnieść, zostaję tutaj, dziś obchodzę kolejną
rocznicę dni, w których Twojej obecności nie
czuję
|