Możność patrzenia na nią, gdy spała, sprawiała mi rozkosz z niczym nieporównywalną. Po paru minutach ta rozkosz wydała mi się nie do zniesienia. Pocałowałem Martę w ramię. Nie obudziła się. Drugi pocałunek, mniej niewinny, podziałał równie gwałtownie jak budzik. Poderwała się i przetarłszy oczy obsypała mnie pocałunkami, jak kogoś, kogo kochamy i odnajdujemy obok siebie, gdy tymczasem śniło nam się, że umarł.
|