był jak ulubiona książka. miałam swoje ulubione fragmenty, znałam całą treść na pamięć, a i tak, za każdym razem odkrywałam coś nowego. uwielbiałam jego ciemne tęczówki i uśmiech, który zdradzał jego kolor duszy. znałam na pamięć jego każdą rysę czy bliznę tą na ciele, jak i na sercu. były różnych wielkości, jedne bolały bardziej, drugie nieco mniej, ale sama świadomość, że cierpiał utrudniała mi oddychanie. znałam go na wylot. wiedziałam co lubił, a czego nie. czego się bał, i dlaczego robił wszystko, aby nie stać jak jego ojciec, a mimo wszystko - każdego dnia, dowiadywałam się o nim kolejnych, wspaniałych rzeczy, a czasem wręcz przeciwnie - jego przeszłość nie była kolorowa. nie pachniała grzecznością, dobrocią czy życzliwością. ważne, że przyszłość zapowiadała się w kolorach tęczy. o zapachu naszych wymieszanych perfum o drugiej w nocy, i o smaku naszych złączonych ust. tylko to się liczyło.
|