Wstaje rano, choć dzień wolny od wszystkiego, przeciągam się, sięgam po butelkę wody i telefon, pusto w jednym i drugim. ostatkiem sił zwlekam się z łóżka. Wychodząc z pokoju kieruję się po schodach do kuchni, przechodząc przez salon stwierdzam jedno: nigdy więcej takich imprez, próbuję zebrać siły do sprzątania tego burdelu pozostawionego przez przyjaciół. Łapie sok grejpfrutowy, po czym przedzierając się przez sterte paczek po chipsach, pustych puszkach po piwach, butelkach po whiskey i wódzie wracam do pokoju, opadam ponownie na łóżko. Przegrałem walkę z kacem.
|