Stała zakrwawiona na środku szpitalnego korytarza.
Rozłożone w bezradności dłonie,
mokre od deszczu włosy i łzy na twarzy.
Podszedł do niej policjant i złapał ją za ramiona.
Trzęsła się niesamowicie.
Dotknęła dłonią ust, brudząc się przy tym krwią.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem i czekał.
Stali tak jakieś trzy minuty,
aż w końcu dziewczyna się odezwała.
Mówiła bez ładu i składu.
'Strzelił. Dostał w klatkę. Strzelił do niego. Do braciszka. Mojego braciszka.
On upadł i bardzo się...Miał dreszcze.
Mówił, że mu zimno. Leciała krew. Dużo krwi.
A później ktoś przyjechał i odciągnął mnie.
Nie zdążyłam powiedzieć mu, jak bardzo go kocham.
I jestem tutaj. Ja nie wiem gdzie iść.
Nie wiem co mam robić.' Szeptała, zsuwając się na podłogę.
Łkała głośno, później coraz ciszej i ciszej, aż całkiem umilkła,
zatapiając wzrok w zakrwawionych dłoniach. 'Oni przyszli. Lekarze.
Powiedzieli, że nie żyje.
Tak o. Po prostu. Nie żyje.'
Krzyk rozdzierał jej gardło.
|