siedząc dziś na chemii i standardowo mając PIHa w słuchawkach a sora w dupie, usłyszałam słowo 'miłość'. wyjmując słuchawkę, poprosiłam o powtórzenie ostatnich dwóch zdań. ' o panna N do nas wróciła, bardzo nam miło'. 'no okej, pomijając pana nudną gadkę na mój temat, to co pan mówił o miłości?' powiedziałam. ' a mówiłem, że na miłość jest lekarstwo, że da się to farmaceutycznie wyleczyć' skwitował psor. 'taa? to mo pan powie, gdzie to lekarstwo można kupić'. zaczął tłumaczyć, że kiedyś stwierdzono że gdzieś w nas kiedy jesteśmy zakochani wytwarza się metylofenyloamina, taka sama substancja jaką znajdziemy w człowieku chorym na schizofrenię. ' a więc jak to się leczy?' znudzona jego wykładem powtórzyłam pytanie. ' a więc są na to dwa sposoby: lewatywa, wstrząsy elektromagnetyczne i walenie młotkiem w łeb lub psychotropy które zrobią z Ciebie roślinkę.' dość szybko mnie tym zgasił, więc zabrałam plecak i mówiąc 'dziękuję, postoję' wyszłam z klasy. \ wykreuj.mnie
|