Na końcu kolorowych słów jest miłość. Tych wzniosłych, wspaniałych. Uczucie kruche, maleńkie, mające w sobie siłę tak wielką, że mogłoby przenieść cały świat na swoich ramionach. Kryje się w konturach ciał zakochanych, wypełnia ich. Zamyka się w kącikach warg i rozciąga je szeroko, zarażając kolejne osoby. Błyszczy na dnie tęczówek, oświetla każdy mrok. Tańczy na granicy zapomnienia i trwa we wspomnieniach. Igra z rozsądkiem i pobudza serce. Jest pełna w swojej piękności. Tak prawdziwa, szczera i wyjątkowa. Miłość kroczy pewnie swoimi drogami. Zabiera ze sobą dwa obce serca i wyrównuje ich rytm do identycznej melodii. Kryje się w dłoniach, subtelności skóry. Prostych słowach i tych wykrzyczanych. Prawdziwa miłość zna swój czas. Nie przyjdzie za wcześnie ani za późno. Wybiera moment, kiedy dwa serca dojrzeją, by przyjąć ją i przeżyć tak, jak na to zasługuje.
|