A nasza więź była, dosadnie mówiąc, statyczna i wyzuta z barw. Mimo wszystko usprawiedliwiałem się tym, że tkwiło w niej niepodważalne, fascynujące piękno; coś musiało mnie trzymać przy tym kobieco-męskim indywiduum.
Słowa uciekały przed moimi drżącymi dłońmi, zdania rozpadały się na dziesiątki nic nieznaczących pojedynczo liter; biegałem za wyrazami z siatką na motyle.
Bezpruderyjnie okrzyknąłem ją siatką na słowa.