 |
Oddech wstrzymany hukiem tłuczonego szkła, Twoje namiętne odbicie ust na kołnierzu szklanki.
|
|
 |
Siedzimy na dachu, łapiemy garściami toksyczne powietrze - zamieniamy ciszę w chichot straconych dusz.
|
|
 |
Moknę w Twoim spojrzeniu - niepokorna, niezbawiona. Moknę w toksycznych odpadkach miłości.
|
|
 |
Wykrwawiamy się w naszych myślach - ruszamy na cichą śmierć cichą szarżą, cichym gestem.
|
|
 |
Oni mówili między sobą, że ją dniami i nocami brali,
w pożądaniu i beznadziei, nie jak mężczyźni, lecz jak zwierzęta.
|
|
 |
W snach się topi, po rzeczywistości chodzi, zostawiając krwawe ślady
na tafli infantylnych wspomnień; mężczyzn spojrzenia łagodzi ruchem bioder.
|
|
 |
Twoje słowa spalają się gorzko na powierzchi mojego serca;
rozdzierajaco zawodzą zżerane przez żar potępienia.
|
|
 |
Zapadam się w snach na ostrej krawędzi rzeczywistości;
gorejące rany zostawia, gorejące rany koi.
|
|
 |
Oni tak słodko pachną zapachem zapadającego się poranka.
|
|
 |
Budzą nas wśród wiśniowych sadów; nagich i wtulonych w siebie.
Otumanionych półsnem z wianuszkiem rozkosznych woni.
|
|
 |
Oni brali garściami Twój wdech i z nim uciekali poza przestrzeń - poza zasięg moich rąk.
|
|
 |
łynę na strumieniach zamierającego marzenia;
rozkosznie, rozkosznie spływam w czeluść znaczeń.
|
|
|
|