|
` Otworzyłam drzwi, jakby się paliło - moja ekscytacja była wręcz dziecinna - i oto stał przede mną: moje cudo, młody bóg. `
|
|
|
` Wszystkie nasze prośby przechytrzenia przeciwnika spełzały na niczym. Z sercem skutym lodem przyglądałam się, jak szykuje się, by stanąć w mej obronie. Jeśli choć trochę się wahał - co byłoby zrozumiałe, zważywszy na przewagę liczebną wroga - zupełnie nie dawał tego po sobie poznać. Wiedziałam, że nie możemy liczyć na niczyje wsparcie - wszyscy jego bliscy też walczyli teraz o życie. Czy dane mi będzie poznać wyniki tego drugiego starcia? Czy zdążę dowiedzieć się przed śmiercią, kto przegrał, a kto wygrał? Było to bardzo mało prawdopodobne. Przepełnione pragnieniem zadania mi bólu dzikie czarne oczy śledziły każdy ruch mojego obrońcy, aby wybrać na atak najodpowiedniejszy moment. Wówczas miałam umrzeć. Gdzieś daleko, daleko w głębi lasu, rozległo się znienacka wilcze wycie. `
|
|
|
` Ogień i lód. Jedni mówią, że świat zniszczy ogień. Inni, że lód. Iż poznałem pożądania srogie, jestem za tymi, którzy mówią ogień. Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł, myślę, że wiem o nienawiści dość, by rzec: równie dobry lód. Jest, by niszczyć, i jest go w bród. `
|
|
|
` Tak długo, jak był przy mnie, jak tulił mnie do siebie, byłam gotowa stawić czoło każdemu i wszystkiemu. Wyprostowana, wyszłam naprzeciw losowi, z przeznaczonym mi mężczyzną u boku. `
|
|
|
` - Przecież ja mam tylko osiemnaście lat! - A ja prawie sto dziesięć. Pora to ustatkować. `
|
|
|
` Emmett zaśmiał się i wyciągnął ku bratu broń. - Superplan. - przybili piątkę. - Wcale nie - syknęła Rosalie. - Wcale nie - powtórzyłam. - A mnie się podoba. - wyznał Jasper. - Co za idioci - mruknęła Alice. `
|
|
|
` - Boże! - wykrzyknęłam. - Co? - Och.. Nic. Wszystko. - Co dokładnie? - spytał spięty. - Ty mnie kochasz! - Oczywiście, ze cię kocham. Kocham jak wariat. `
|
|
|
` Musisz wiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata. - (Dla innych. Dla mnie tak - dodałam w myślach.) `
|
|
|
` Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens. `
|
|
|
` - Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie chcesz wierzyć w prawdę? - Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty. `
|
|
|
` - Cholera jasna! - jęknęłam ochryple. - Coś cię boli, kochanie? - Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym cholernym klifem. A niech to szlag! Biedny Charlie! Jak on się po tym pozbiera?! - Uratowałaś się. Żyjesz. - Tak? To czemu nie mogę się obudzić? - Właśnie się obudziłaś, Bello. - spojrzałam na niego z sarkazmem. - Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech.. Zaraz się obudzę i znów mnie będzie bolało.. Nie, nie obudzę się. Przecież nie żyję. Kurczę, to straszne. Biedny Charlie. I Renée, i Jake.. Co ja zrobiłam! `
|
|
|
` W końcu ile razy można czyjeś serce przepuścić przez magiel? Mimo, że wiele przeszłam, żadne z moich doświadczeń mnie nie zahartowało. Czułam się przeraźliwie krucha, jakby można było mnie zniszczyć jednym słowem. `
|
|
|
|