 |
definicjamiloscii.moblo.pl
kocham Cię. śmieszne. na prawdę zabawne.
|
|
 |
- kocham Cię. - śmieszne. na prawdę zabawne.
|
|
 |
postaw się teraz na moim miejscu. jak mam żyć ze świadomością, że już nie wrócisz? jak funkcjonować dalej nie posiadając chociażby tej nadziei na to, że może zmienisz zdanie? jak radzić sobie z tęsknotą, nie mogąc nawet spojrzeć na Ciebie ukradkiem, idąc miastem?
|
|
 |
minęło wystarczająco czasu, abym zdołała nauczyć się żyć dalej. jednak zdecydowanie za mało, żebym przestała kochać.
|
|
 |
proszę Cię tylko o ten ostatni uśmiech. ten, który da mi wiarę na przyszłość.
|
|
 |
- ja śpię od brzega, Ty od ściany! przestań marudzić. - wydał komendę przeganiając mnie na drugą stronę. - bo co?! - zapytałam zaczepnie, trzymając się z całych sił brzegu łóżka, kiedy zaczął mnie łaskotać. - kochanie, to dla Twojego dobra. jeszcze spadniesz... - szeptał, gładząc mnie po włosach. parsknęłam śmiechem. - słuchaj, wolę spaść miliard razy z tego łóżka, niż mieć zmiażdżony nos, kiedy to rozwalisz się na całość, tym samym wgniatając mnie w ścianę. - oświadczyłam, mimowolnie widząc poduszkę zbliżającą się do mojej twarzy w zawrotnym tempie.
|
|
 |
co mi po Twoim swetrze? bez Ciebie u boku wcale nie jest mi w nim ciepło.
|
|
 |
słońce niepewnie przecinało mgłę. kwiatki budziły się do życia. rosa ustępowała. - wciąż tu przychodzisz. - usłyszałam głos za sobą. nie odwracałam się. przymknęłam jedynie powieki, wysłuchując Jego coraz bliższym kroków. poczułam dłonie na ramionach, które po chwili zaczęły masować mi kark. delikatnie musnął wargami moją szyję. - przestań. - wydukałam ciężko, odsuwając się. - ile to już miesięcy? siedem? osiem? - zapytał, przewiercając mnie spojrzeniem. spuściłam wzrok. - od tamtego wieczoru, przychodzę tu dzień w dzień. witam każdy poranek. przychodziłam w zimę, wiosnę. przychodzę i teraz, w lato. minęło dziewięć miesięcy, bez trzech dni. tęsknię z każdą chwilą znacznie mocniej. nieustannie bronię się przed wspomnieniami. tęsknię, kocham, ciepię, a Ty nawet nie pamiętasz daty? nie kojarzysz dnia w którym złamałeś mi serce? - monologowałam, powstrzymując łzy. wybuchnął szyderczym śmiechem. - uważasz, że zdołałbym spamiętać daty wszystkich zerwań? - zagadnął, z tym błyskiem w oku.
|
|
 |
chcę tylko wiedzieć co czuł, kiedy mnie całował.
|
|
 |
kiedy byłam mała z utęsknieniem czekałam, aż tata wróci z pracy, przynosząc moją ulubioną czekoladę z nadzieniem kokosowym. dziesięć kawałków, wszystkie tylko i wyłącznie dla mnie. gdy słyszałam odgłos otwieranych drzwi, biegłam w tamtym kierunku ile sił w nogach. rzucałam się tacie w ramiona, składając na policzku czułego całusa, po chwili odsuwając się i robiąc najsłodszą z min, jakie miałam do zaoferowania. otwierałam usta, aby zapytać, czy przypadkiem nie zapomniał, podczas gdy on wyciągał słodycz zza pleców z cichym 'mam, mam, pamiętałem'. łapałam ją szybko w dłonie, jak skończony łasuch, pośpiesznie zdejmując papierek. nie minęło pięć minut, a pozostawały jedynie okruchy, które i tak wciągałam niczym odkurzacz. wiesz, kochanie, teraz mogłabym tak zajadać się Tobą.
|
|
 |
dzień po rozstaniu z Nim, dostałam tajemniczą paczkę. przy pokwitowaniu odruchowo spojrzałam na nadawcę. pięknym, starannym pismem wygrawerowano jedno słowo - miłość. podziękowałam listonoszowi, czym prędzej pragnąc znaleźć się w domu. pobiegłam po schodach do swojego pokoju, ignorując pytanie mamy, a pro po tego, od kogo dostałam przesyłkę. sięgnęłam po nożyczki i zaczęłam rozcinać pudło. po chwili trzymałam już w dłoniach Jego sweter w zielonym kolorze, buteleczkę perfum od Bruno Banani, oraz truskawkę, upamiętniającą zapewne nasze pocałunki. łzy mimowolnie wypłynęły mi na policzki. wcale nie żartował oświadczając mi ubiegłego dnia, że nie pozwoli mi o sobie zapomnieć.
|
|
 |
jak w kadrze z najbardziej dennego romansu, siedziałam na zamglonym jeszcze dworcu. przyglądałam się jego zasnutej sylwetce z odległości kilku metrów, błagając w myślach, aby nie wsiadł do pociągu, który miał nadjechać za kilka minut. spojrzałam na tarczę zegara. czas upływał coraz szybciej, a ja z chwili na chwilę opadałam z sił znacznie bardziej. próbowałam wstać, podejść, powiedzieć całą prawdę - nie potrafiłam, paraliż obezwładniał mi ciało. usłyszałam pociąg sunący po torach, hamując. chmura dymu. nieprzyjemny zapach. wciąż nie spuszczałam z niego wzroku, odbierając wrażenie, że jednak zdaje sobie sprawę z mojej obecności. pokręcił jednak tylko głową, biorąc walizkę do góry i wstawiając ją do jednego z wagonów. odwrócił się, zawieszając spojrzenie na mnie. uśmiechnął się blado, po czym ostatecznie wsiadł do środka. odjechał, ze świadomością, że go nie kocham. uciekł, nie zaznawszy prawdy.
|
|
 |
cieszę się, że nigdy nic do mnie nie czułeś. przynajmniej teraz nie winię się za to, że pozwoliłam, aby coś w Twoim sercu względem mnie, wygasło.
|
|
|
|