Jak byłam mała to miłość znaczyła dla mnie tyle, co gdzieś znaleziona stokrotka, która potem zwiędła, prawie nic. Miłość to była mama i tata, ken i barbie, książę i królewna. Kiedy ktoś się całował, robiłam śmieszną minkę, mówiłam "fuuj" i odwracałam głowę. Nie śniłam o niej, nawet nie myślałam. Nie chciałam, żeby jakiś chłopak mnie przytulał. Ważniejsze było układanie mebli w domku dla lalek i skakanie po kałużach. A teraz? Teraz mam wrażenie, że umrę gdy go nie ma obok. Tęsknie jak cholera. Z wiekiem pogląd na to się zmienił. Zauważyłam, że bez tego jest ciężko. Bez osoby, która cię przytuli gdy jest źle. Mimo, że miłość sprawia w cholerę dużo bólu i tak jej pragniemy. To taki nałóg, legalny narkotyk.
|