I iść tak tą drogą.
Ulicą małego miasteczka, o zachodzie słońca, pośród szczekania psów z oddali. Iść tak przed siebie, z małym plecakiem i dużą gitarą w wytartym pokrowcu, nasłuchiwać węglowych pociągów. Nucić pod nosem jakieś piosenki.
I wtedy właśnie przychodzi do głowy, że niczego w tej chwili nie brakuje,
że można właściwie spędzić tak życie wiecznie w drodze na peron,
w drodze na przyszłość, na nadzieję.
Że nic się tak naprawdę nigdy nie zmienia,
że można darować sobie wszystkie dramaty i szlochy,
że nie ma już nic do osiągnięcia i wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Szczekają psy, a gdzieś daleko ludzie wołają do siebie w języku,
który jest mój i którego nie rozumiem.
|