Powiesiłam płaszcz na wieszaku i usiadłam na krawędzi łóżka. Wzięłam do ręki kolorowe pismo i przewertowałam kilka stron. Łza spłynęła mi po policzku, za nią następna i kolejne. Przetarłam oczy i próbowałam czytać, ale po chwili obraz zupełnie się rozmazał. Ogarnęła mnie złość. Miałam ochotę czymś rzucić, czymkolwiek, wyładować frustrację, która gromadziła się we mnie już od dawna. Jak to możliwe, że nic, dokładnie nic mi nie wychodzi? Za co się wezmę, porażka. Czego nie dotknę, plajta. Dlaczego zdradziecka natura obdarzyła mnie pragnieniem twórczego życia, kiedy do niczego, absolutnie do niczego się nie nadaję?
|