 |
stosunek wad do zalet? 100:1.
|
|
 |
szczerze? cholernie mi na Nim zależało, bolało przechodzenie obok Niego na korytarzu, słuchanie Jego głosu, patrzenie w Jego źrenice, całe przebywanie w Jego towarzystwie. cierpiałam widząc jak z dnia na dzień jest coraz bardziej kumplem, niż osobą z którą a nuż wyjdzie coś poważniejszego. na chwilę obecną nie zależy mi już tak jak wcześniej. jasne, nadal uważam, że Jego oczy są niczym z kosmosu, ma wręcz idealny tyłek, a mięśnie na Jego klatce są najcudowniejszym labiryntem na Ziemi. jednak przy tym wszystkim najbardziej doskwiera mi jeden fakt - byłam zbyt słaba, by walczyć.
|
|
 |
kiedy poszedł do mnie i wyrzucając z siebie jeden z tych dennych tekstów na podryw zaczął miziać mnie po udzie - dałam Mu zwyczajnie w twarz. już bez oporów, hamulców, które jeszcze do niedawna przepełniały mnie do cna. zagwizdał cicho pod nosem przenosząc na mnie gniewne spojrzeniem. - nie tak ostro, kicia. - wymruczał starając się zachować twarz przed kumplami. pociągnęłam Go za koszulkę obdarzając szybkim pocałunkiem. zanim już doszczętnie Go odsunęłam delikatnie przygryzłam Jego dolną wargę marszcząc nos. rozległy się ciche gwizdy. odwróciłam się odchodząc, jednak zdążyłam usłyszeć głos jednego z Jego ziomków - 'nie wiesz co tracisz, stary'.
|
|
 |
Jego wargi drażniły moje delikatnymi muśnięciami. obca dotąd dłoń wędrowała powoli i niepewnie po nagiej skórze na biodrze. szeptał ledwo co łapiąc oddech, jak mnie pragnie. prysnęło, bo nie potrafiłam zrobić nic innego jak zwyczajnie wyjść. skaza utworzona w moim sercu dawała o sobie znać, znowu.
|
|
 |
uwielbiam jak łapie oddech podczas gry w nogę. uwielbiam jak podbiega do mnie zaraz po strzeleniu gola i bierze na ręce ciesząc się z kolejnego punktu. uwielbiam jak całuje mnie w czoło prosząc o dalsze trzymanie kciuków. całego Go uwielbiam.
|
|
 |
wskazówka powoli dochodziła do cyferki sześć. dłonie delikatnie drżały ściskając komórkę. na ekranie widniał już wybrany numer, Twój. miałam kilka minut za które kompletnie nie wiedziałam co się wydarzy. w końcu zrezygnowałam z zamierzonego czynu i rzuciłam się bezwładnie na łóżko przykrywając głowę poduszką. nawet w obliczu przypuszczeń końca świata nie potrafię powiedzieć Ci o swoich uczuciach, o tym jak bardzo pragnę, żebyś tu był.
|
|
 |
i znikniesz, czy Ci się to podoba, czy nie. wymarzę Cię ze swojego serca. potrzebuję tylko czasu.
|
|
 |
na pasztecie pisało, że termin kończy się w dwutysięcznym trzynastym. my zginiemy, pasztety zostaną. masz szanse, mała.
|
|
 |
nie pisze od czasu tamtych rozmów, tych o Nim, o mnie, o nas. nie jest tak jak zawsze, ale potrafi minąć mnie na ulicy rzucając przeciągłe 'siema', a podczas tego mierzyć mnie dokładnie posyłając najcudowniejszy z uśmiechów jakie ma w pakiecie. od czasu do czasu zaczepi mnie na szkolnym korytarzu wypytując o najświeższe fakty z mojego życia. to wystarcza. na razie.
|
|
 |
takie to chore, nie? a tak cholernie tego chcemy.
|
|
 |
mam niecałe dwadzieścia godzin do końca świata i zamierzam je genialnie wykorzystać, a kiedy wybije za pięć osiemnasta rzucę Ci się na szyję szepcząc, że jeżeli mam zaraz zginąć, muszę najpierw poczuć smak Twoich ust. i nie odepchniesz mnie do samej godziny wyroku, a potem nie będzie żadnego bum, a zmieni się tylko jedno - zróżnicowanie bicia w naszych sercach.
|
|
 |
nigdy nie zapomnę, kiedy po raz pierwszy komuś udało się mnie nastraszyć do cna możliwości po czym przez pięć minut płakałam, krzyczałam i uciekałam sama nie wiedząc dokąd. nigdy nie zapomnę pierwszego wypalonego szluga, a co za tym idzie bezcennego martwienia się, że któryś z rodziców coś wyczuje mimo przeżucia kilkunastu gum. nigdy nie zapomnę swojego pierwszego kontaktu z końmi, magii pierwszego zagalopowania, pierwszych skoków. nigdy nie zapomnę uczucia, gdy po raz pierwszy pokochałam, nie zapomnę Ciebie.
|
|
|
|