 |
Dbam o to, żebyście mieli o czym namiętnie plotkować.
|
|
 |
Optymistką skarbie, to ja byłam wtedy kiedy mama powiedziała że kupi mi lalke, a ja jej wierzyłam.
|
|
 |
wystarczyło spojrzeć w Jego oczy. tam widniała odpowiedź, która pod żadnym pozorem nie chciała przejść Mu przez gardło. kochał, jak wariat. mój... wariat.
|
|
 |
wiesz, co boli mnie najbardziej? Twoje cholerne łapanie się pierwszych lepszych obelg i rzucanie nimi w moim kierunku. pomyśl - uważasz, że będąc tą dziwką, której miano mi przypisujesz, wahałabym się, choć chwilę, czy zwyczajnie - wskoczyłabym Twojemu przyjacielowi do łóżka? znam granice. kochałam Cię, idioto. nadal kocham.
|
|
 |
zacisnęłam dłoń na koszulce, którą miałam na sobie podciągając ją do nosa. wciągnęłam do nozdrzy intensywny zapach - Jego zapach. nie zważając na łzy wstępujące na policzki wybuchnęłam śmiechem, cichym, szyderczym. butelka bolsa zachwiała mi się w ręku i w kolejnej sekundzie jeden haust zaczął wsiąkać w materiał. - przepraszam, kotek. - wymruczałam pod nosem starając się zatrzeć plamę. brakowało mi Go, w chuj tęskniłam, choć jeszcze kilka dni wcześniej śmiało powiedziałam Mu w twarz, że nie jest mi potrzebny, że dam sobie radę bez Niego.
|
|
 |
po prostu uwielbiam moją mamę, która całkiem niechcący wydrukowała sobie pierwsze dwa rozdziały 'zgniłej duszy', i studiując akcje łóżkowe bohaterów zaczęła tylko krzyczeć do mnie na cały dom, że fajnie piszę.
|
|
 |
kładzie dłonie na moich ramionach. - zamknij oczy. - poleca mi z tym niemożliwie łobuzerskim uśmiechem. przymykam powieki. - i nie podglądaj. - szepcze cicho, na wysokości mojego ucha sięgając równocześnie mojej dłoni. splata ze sobą nasze palce. - spróbuj mi zaufać... zmieniłem się. - pierwsze łzy wypływające na policzki, zza zaciśniętych powiek. zjawa przeszłości, cień, który podąża za nami bez względu na to, jak usilnie próbujemy pozostawić go na przestrzeni czasu. wtulam się w Jego ramiona na znak tego, że rozumiem - choć doskonale wiem, iż od tak nie zerwie kontaktu z tym, z czym zmaga się przez lata. - kocham Cię. - mruczy, a ja zaciskam dłonie na Jego koszulce. rozmywa się przypuszczenie, że jestem ważna tylko i wyłącznie po białym proszku. pojawia się nowe - to jeszcze nie koniec, mamy o co walczyć.
|
|
 |
|
nie będę Grubsonem i nie zaśpiewam Ci, że to naprawimy, bo kurwa tego już się nie da naprawić i chuj.
|
|
 |
generalnie, po co nie sięgniesz - czy to lampka wina, kilka kieliszków karmelowego likieru czy chociażby ćwiartka czystej - to, co tak dotkliwie siedzi Ci w sercu i nie pozwala spać po nocach, nie zniknie. taka cholerna prawidłowość.
|
|
 |
Kolejna noc, papieros, płynie prąd w membranę i płyną chwile niby inne, a takie same.
|
|
 |
obserwuję Go. siedzi na barierce balkonu, nogi zwisają Mu poza zewnętrzną krawędź. macham. widzi mnie, jednak nie reaguje. wciąga do płuc kolejnego bucha, po czym zapija go bolsem. już wiem, bez pytania - pokochał.
|
|
 |
nieodparte wrażenie, że to co jest między Wami to nie do końca zwyczajna relacja. bo to jednak wyjątkowe, kiedy nie chodzi za Tobą krok w krok, jak cień. kiedy widząc Twoje łzy próbuje rozgryźć ich tajemnicę i doskonale rozumie, że w jednym przypadku powinien, chociażby siłą, zamknąć Cię w ramionach, lecz w innym - zostawić, samą, bo tylko tego akurat potrzebujesz. ciszy, bezwzględnego spokoju duszy.
|
|
|
|