 |
wiem, że potrafię być cholernie wredna i zdarza mi się mówić rzeczy, które ranią ludzi. wiem, że czasem zbyt emocjonalnie podchodzę do pewnych spraw, ale jak mi na czymś zależy to walczę o to ze wszystkich sił. wiem, że czasem pokazuje, że niby mam wyj*bane, ale zrozum, że czasem po prostu tracę wiarę i siłę. wiem, że nie mam łatwego charakteru i bywam nieznośna, jednak jeśli sprawisz, że ci zaufam i powierzę swoje serce uwierz, że będziemy mogli stworzyć coś pięknego. /espoir
|
|
 |
nie będę już płakać, przejmować się, spędzać wieczory na rozmyślaniu o tym co było, nie będę się nad sobą rozczulać i zastanawiać czy jest jeszcze sens walczyć. wybacz, ale szkoda mi na to życia. koniec jest dla mnie w pewnym sensie początkiem czegoś nowego. nie chcę żeby to co nie udało mi się w przeszłości odbijało się na mojej teraźniejszości. chcę żyć i czerpać z tego życia jak najwięcej tylko się da. /espoir
|
|
 |
a czasem po prostu przestań słuchać tych wszystkich głupot, które mówię i po prostu mnie pocałuj. gdy widzisz, że nie mam już na nic siły po prostu mnie przytul bo nic nie daje takiego ukojenia jak schowanie się w twoich ramionach. a czasem po prostu weź mnie za rękę i idźmy gdzieś tylko we dwoje. niech świat przestanie istnieć. niech będę tylko ja i tylko ty. /espoir
|
|
 |
siedzieli wtuleni w siebie, trzymając się za ręce. obydwoje wiedzieli, że czas najwyższy to zakończyć, że ten związek nie ma przyszłości, od dłuższego czasu między nimi się nie układało, obydwoje przestawali widzieć sens. jednak gdy byli razem nie potrafili tego zakończyć. żadne z nich nie miało tyle odwagi, aby pierwsze powiedzieć, że to koniec. tak cholernie pragnęli być ze sobą, lecz nie potrafili. coś między nimi było nie tak, czego nie potrafili naprawić mimo ogromnych chęci. cholerne uczucie, które dawało zarówno ogrom szczęścia jak i bólu. /espoir
|
|
 |
sprawiasz, że nie myślę o tych wszystkich gównianych sprawach, że nie przejmuję się błahymi sprawami. dzięki tobie na mojej twarzy pojawia się uśmiech, dajesz mi cholernie dużo pozytywnej energii, której teraz tak bardzo potrzebuje. /espoir
|
|
 |
po prostu z dnia na dzień stajesz się mi coraz bliższy, z dnia na dzień chcę aby było cię coraz więcej w moim życiu. /espoir
|
|
 |
pocałunek zawsze coś znaczy.. mam nadzieję, że wiesz o tym. /espoir
|
|
 |
patrzę na Twoją dziewczynę - Jej ułożone włosy, lekki makijaż, obcisłą bluzeczkę, boski push-up, słodki uśmiech i nachodzi mnie taka rozkmina, co Ty właściwie robiłeś przy mnie, koleś? przy mnie, która chodzi w ogromnych bluzach, z niesfornymi lokami na głowie przykrytymi kapturem, ciągle pyskuje i zasypia przy wersach Chady?
|
|
 |
trochę tęsknię za odnajdywaniem Jego nóg zaplątanych gdzieś w pościeli. trochę brakuje mi Jego oddechu, który otulał moją twarz podczas mroźnych nocy, i ciepła Jego dłoni w trakcie jesiennych spacerów. trochę cierpię na niedobór miłości.
|
|
 |
wyszłam zostawiając Go samego, już bezsilna, postawiwszy Mu jedynie przed nosem butelkę czystej i dwie paczki papierosów. krótkie 'powodzenia'. opuściłam ostatecznie ten dom po tym, jak kilkakrotnie przychodząc tam, czułam jedynie rozdzierającą pustkę. przy priorytetach, które postawił na tą chwilę, nie miałam do czego wracać.
|
|
 |
ile tylko wydobyłam sił w nogach, ruszyłam biegiem. bez konkretnego celu, obranego kierunku. po prostu, chcąc znaleźć się, jak najdalej od Niego. nie ustępował. słyszałam Jego kroki za mną, co chwila wykrzykiwał delikatnie moje imię przedzierając odgłosy ulewy. niewątpliwie, nie zdziwiłam się, kiedy w końcu mnie dogonił i ciągnąc za rękę, obrócił ku sobie, po czym zamknął w ramionach. - jeśli będziesz uciekać, będę Cię gonił. zawsze. Twój wybór. - scałował krople deszczu z moich ust. łapiąc swoimi dłońmi moje, przykląkł na chodniku. - o pani mego serca, litości! czym zasłużyłem sobie na te katusze? - wyrwałam się z uścisku. - a więc tak to określasz? katusze? - zagadnęłam zaczepnie, na co momentalnie wziął mnie na ręce. - kocham Cię, kocham Cię ponad wszystko! a katusze? zawsze, gdy tylko odstępujesz mnie na krok. - skubany, uzależnia.
|
|
 |
jeszcze rok temu było prościej. był, choć nie tak dotkliwie, jak niegdyś. widziałam, jak się śmieje, jak lepi śnieżki gołymi dłońmi, a one stopniowo stają się coraz czerwieńsze. słuchałam Jego głosu - nie tych szeptów do mojego ucha, lecz donośnego krzyku z drugiego końca korytarza. po części wystarczało. zdarzały się czasem te wieczory: ja, kawa, dołujące kawałki w głośnikach. wieczory, gdy wybierałam numer skrupulatnie zakodowany w pamięci, czy zawijałam tyłek i szłam prosto do Niego. było o tyle lepiej, bo wtedy nie mogąc opanować łez, tęsknoty, czy niestabilnej arytmii serca, mogłam Go mieć, chociażby na chwilę. teraz? czysta abstrakcja. i to nie przez odwagę, bo ta jest. wahania - nigdy, uczucia stały się pewniejsze. to fizycznie niemożliwe, zwyczajnie Go już tu nie ma. zabrnął w ten rzekomo nieszkodliwy stan, o kilka kroków za daleko.
|
|
|
|