|
Nie przesiaduję na parapetach. Nie zatapiam smutków w alkoholu. Nie płaczę nocami w poduszkę. Nie znam na pamięć wiadomości od Niego. Nie liczę dni od ostatniego spotkania. Nie słucham naszych piosenek..ale cierpię bardziej niż możecie sobie wyobrazić. Tylko że tam, w środku, gdzie nikt obcy nie ma prawa wstępu.
|
|
|
Nic dziwnego, że się boisz. Już raz przeżyłaś to ogromne rozczarowanie światem i życiem, ten ból, tęsknotę i złamane serce, które wylewało swą krew pod postacią łez. Już raz poczułaś jak smakuje życiowa porażka. Już się przekonałaś jak to jest żyć i umierać jednocześnie. Już byłaś na dnie i nie chcesz tam powrócić - to jasne. Boisz się ponownie zaufać, pokochać, boisz się poczuć smaku nowej miłości. Tylko chyba trzeba powoli próbować, trzeba przeciwstawić się swoim obawom, by móc znów być szczęśliwym. Trzeba brnąć do przodu, aby zabliźnić wszystkie rany. Trzeba stopniowo - bo nikt nie mówi, że już, natychmiast - uczyć się myśleć pozytywnie. Tak właśnie chyba trzeba, pomimo wszystko. / napisana
|
|
|
Zapewniałeś, że zawsze gdy mi będzie zimno, przyjdziesz i mnie przytulisz. Pamiętam dokładnie, jak płonęły ci oczy, gdy to mówiłeś. Teraz siedząc samotnie w pustym pokoju, ponad wszystko pragnę twojej obecności. Naciągam sweter na zziębnięte dłonie i podchodzę do okna. Kilka ruchów i jest otwarte na oścież, wiatr targa firankami niczym welonem panny młodej. Przerażająco mroźne powietrze przechodzi przeze mnie jak przez szmacianą lalkę. Dociera do wnętrza kruchego ciała i ziębi i tak już zlodowaciałe serce. Szczękam zębami, powieki zaciskam do bólu. 'Zimno mi' powtarzam w myślach, z jedyną gorącą w tym pokoju - nadzieją, że staniesz tak po prostu w drzwiach, i według obietnicy weźmiesz mnie w ramiona. Przyjdź, zostań i już zawsze bądź.
|
|
|
W jednej chwili sprawił, że byłam pewna uczuć, byłam pewna, że go kocham i że jest tego wart, że przestałam się bać tej miłości, że mu zaufałam. W drugiej - odebrał każde z tych uczuć i pozwolił mi przekonać się na własnej skórze, że nikomu nie warto ufać i wierzyć.
|
|
|
Chowając się pod ciepłą kołdrą, udaję, że mnie nie ma. Nie odpowiadam na żadne wołania, te mamy, siostry i te własnego sumienia. Niedostępna, odgrodzona od całego złego świata, wraz z głównym dyktatorem mojego istnienia - nim. W ciemności łapię płytkie oddechy, minimalne szanse na zaśnięcie, zniknęły gdzieś przed kilkoma godzinami. Mimo gorąca i duchoty panującej tutaj, dłonie mam zimne, wręcz lodowate. Odpycham od siebie kolejne obrazy, ubarwione wspomnienia, przesycone nienawiścią sylaby. Dno jest tak niedaleko, dotykam go czubkami palców. I to okno właściwie jest blisko, a potem chodnik, pięć pięter niżej. Wyobrażam sobie siebie, niewysoką brunetkę, leżącą tam na dole, z dziwnie powykręcanymi rękami. Przez chwile widzę ją tam, boleśnie rzeczywistą. Zaciskam powieki. Zniknęła. Odsuwając brzeg kołdry, łapię głęboki oddech, dopóki jeszcze mogę. Dopóki chcę i potrafię.
|
|
|
dlaczego milczysz, dlaczego nie jesteś obok, dlaczego nie dajesz mi buziaka w tym momencie, dlaczego nie napiszesz, dlaczego jesteś przy mnie nieśmiały, dlaczego to właśnie ja jestem tą dziewczyną, której za dużo obiecałeś, dlaczego ciągle drgam w tych chorych myślach, dlaczego wierzę że jeszcze kiedyś się do mnie odezwiesz, dlaczego jeszcze nie zatęskniłeś, dlaczego sama siebie o to pytam? gdzie jesteś? / lalkowata
|
|
|
Pytasz mnie co się ze mną stało, czemu jestem taka chłodna, niedostępna i niemiła? Czemu milczę przez tygodnie i brak we mnie wcześniejszej czułości? Nauczyłam się tego od Ciebie, mistrzu obojętności.
|
|
|
Ty nie możesz żyć bez fajek, a ja bez Ciebie. Taka tam, różnica upodobań.
|
|
|
Dobrze wiem, że czasem bardzo trudno mnie kochać, ale chyba łatwo zobaczyć miłość w moich oczach (...) Czasem myślę: nadszedł czas dla mnie by iść do psychiatry (...) Może już czas na mnie, nie mam zalet, mam wady (...) Nie umiem Cię pocieszyć, kiedy patrzysz w przeszłość, ale mogę wziąć dobre wino i pójść tańczyć w deszczu z Tobą (...) Mam dla Ciebie mały prezent, znów mam Cię w sercu, znów nie śpię po nocach, marzę o szczęściu. / Płomień 81
|
|
|
I obrzydził mi świat, ten w wersji bez niego. Ten z jednym kubkiem kawy, zamiast dwóch. Ten bez pocałunków w deszczu. Swiat, pozbawiony kolorów słońca, które obiecywało nowy, pełen możliwości dzień. Bez gwiazd, które niegdyś nazwane naszymi imionami - teraz były jedynie błyszczącymi punkcikami na czarnej mapie nieba. Zabrał ze sobą cały sens, jakby po prostu spakował go do reklamówki i biorąc pod pachę, wyszedł. Jego perfumy, które zawsze dopełniały wizerunek łazienkowej półki - zniknęły. Szafa opustoszała, zabrakło w niej jego koszul. Pozbawił mnie nawet wspomnień. Wpakował je do walizki, wraz z tym swoim ulubionym kubkiem, wraz z rysunkiem Drogi Mlecznej, wraz z sensem, ubraniami i drogimi perfumami. Zabrał wszystko, nawet zdjęcia. Serca również nie oszczędził.
|
|
|
Popatrz, jak odchodzi. Wolno, na luzie.. jakby to co trzyma w ręku wcale nie było odłamkami jej serca. Pali fajkę, udając że ten dym to wcale nie nadzieja, która spłonęła żywcem. Daszek czapki osłania jego węglowe oczy, w których ukrył jej duszę, gdy wytargał ją z ciała. W kieszenie upchał resztki żarliwej miłości, ledwo dopinając guziki na pulsującej namiętnością tęsknocie. Pod pachą ma małą torbę, do której upakował jej wspomnienia, te dobre oczywiście. Złe zbyt wiele ważą, a on z natury nie lubił się przemęczać. Nie lubił się wiązać, czuć jak pies na łańcuchu. Ale kochał niszczyć, dlatego zabrał jej to wszystko, co zdołał. I nie pozostawił jej nic, prócz pustego ciała, wypranego z uczuć. Zostawił ją na pastwę dzikich myśli, urojeń i braku wiary. Lubił patrzeć na czyjąś autodestrukcję.
|
|
|
Z uczuć, którymi jestem przepełniony po same kości, zbuduję tratwę, którą przepłynę przez ocean łez do Ciebie. Będzie solidna tak bardzo, że nie złamie jej żaden sztorm, który napotkam po drodze. Przepłynę je, tylko obiecaj mi proszę, że będziesz czekała, kiedy dobiję do portu, który nosi Twoje imię./mr.lonely
|
|
|
|