 |
Już nie patrzę wstecz to moje wstecz widzi mnie
Oczami każdego skurwiela co tu mi życzył źle
|
|
 |
Wiele rzeczy też mi osiadło na sumieniu
I dalej na nim siedzi jak diabeł na ramieniu
|
|
 |
Im dalej cofnę się tym widzę większą masę gówna
I jaram się tym co się udało z czasem ugrać
|
|
 |
brak mi wiary w siebie to mój wymysl wyobrazni.
|
|
 |
brak mi go Boże jak kuli na co dzien jak przyjaciol gdy sam zostajesz na lodzie.
|
|
 |
Brak mi slow poza jednym dlaczego
Brak mi już znów procz jednego dobrze wiesz czego
brak mi znow i sam nie wiem czego brak mi już i czuje niemoc/huczuhucz
|
|
 |
Myślę że miłość to jedyne co w nas Boskie
Jak kochasz to wierzysz mocniej
|
|
 |
Miłość to emocje te najlepsze i te gorsze
Choć sama nie jest prosta bez niej wszystko nie jest proste
|
|
 |
przychodził - przychodził z czekoladą ukrytą za plecami, kiedy miałam zły humor, z miśkiem lub kwiatami, kiedy wypadało jakieś święto, choć zazwyczaj owe "święto" unaoczniał sobie sam, ze łzami w oczach, gdy sobie nagle, ni stąd ni zowąd, nie radził. karmił mnie swoim bólem, ja częstowałam Go wylewnymi zażaleniami na los. scałowywał moje cierpienia, obiecując, iż kiedyś wszystko stanie się proste i już nic nie stanie nam na przeszkodzie. marzył. opowiadał mi o przyszłości, o sobie i o mnie, i o naszych dzieciach, i o obiadach, które potulnie przygotuję - czego wizja za każdym razem kosztowała go przyjęciem uderzenia w żebro. i ten dzień. parny, letni poranek, ptaki rozpoczynające swoje arie, wspinające się słońce. Jego wargi, jak zwykle ułożone w uśmiech. i oczy, zamknięte oczy. zawsze opisywałam też oddech: ciężki, przyspieszony, gasnący, słaby. lecz Jego oddech już nie drażnił mojego policzka.
|
|
 |
druga w nocy. dym z papierosa nagle zamiast uspokajać, zaczął dusić. wódka paliła w gardło, zamierała w nim, zaciskała się na krtani. krzyczałam, lecz wciąż panowała grobowa cisza. nagle ten łoskot w piersi, nagle wspomnienia wypełzające z każdego kąta, zaklęte w każdym płatku kurzu, w każdym milimetrze sześciennym powietrza.
|
|
 |
- wyrzuć to, nie będę się powtarzał. - mruknął z gniewem, wiercąc mnie spojrzeniem na wylot. czekał, a ja jedynie zaśmiałam Mu się w twarz. - chcę nabyć tego cholernego raka płuc. chcę, choć ten jeden raz, być taka jak reszta, nie wyróżniać się. na coś trzeba umrzeć, nie? a ja bardzo, bardzo nie chcę, żeby po mojej śmierci wspominali: "ta, która umarła z miłości", bo dla mnie to raczej: "umarła przez Ciebie". - zaciągnęłam się podczas, kiedy mruknął coś o tym, że bredzę. - nie mogą kojarzyć mnie z Tobą. niech kojarzą mnie z tym rakiem, z fajkami i zdemoralizowaniem, bluzgami i wyparzonym językiem. byle nie z Tobą. nie z człowiekiem przez którego nie warto, wręcz nie wolno umierać, a który zrobił wszystko, by nie było najmniejszego sensu, aby żyć. skutecznie.
|
|
 |
teraz widzę ile się pozmieniało, ile się skurwiło, ile się zjebało.
|
|
|
|