 |
nienawidzę spać, nienawidzę śnić. mimo tak długiej nieobecności w moim życiu, nadal pojawiasz się tam, w moich chorych wyobrażeniach, nocnych koszmarach. przypominam sobie chwile, nie te, w których raniłeś niemiłosiernie, ba, potrafiłeś podnieść dłoń, lecz te, gdzie otaczałeś mnie miłością, traktowałeś z szacunkiem, jak królewnę. nasze pocałunki, Twoje dłonie błądzące po mym ciele, oczywiście, niektóre zakamarki omijane, definitywny zakaz rozumiałeś idealnie, błękit tęczówek, wpatrzonych we mnie, głos szczepczący cicho 'Kocham Cię Skarbku'.
|
|
 |
chyba pogodziłam się z myślą, iż codziennie będzie gorzej. przytulasz, całujesz, owszem starasz się, ale brak w tym dawnej czułości połączonej z namiętnością, przesyconej erotyzmem, kochałam to. traktujesz mnie jak dziecko, otaczasz opieką, podajesz chusteczki, nalewasz syropu, a gdy jestem zdrowa utulasz do snu, lecz nie tego nam potrzeba. bądźmy dorośli, Kochanie.
|
|
 |
usiadłam w parku. wiosenna aura wyciągnęła mnie z domu. zdjęłam okulary, pośpiesznie wrzuciłam je do torby, wystawiłam buźkę do słońca. ubrana w samą bluzę, rurki i adidasy wyglądałam komicznie. ludzie nadal kisili się w zimowych płaszczach, lecz nie ja. materiał, nałożony na górną część mojego ciała sięgał za udo, był ciepły, szary, a co najważniejsze miał napis - Lech Poznań. głos Piha zachęcał mnie do delikatnego kiwania głową oraz dyskretnego uśmiechu do siebie. nie spostrzegłam, gdy ktoś usiadł obok. dopiero przy podnoszeniu się z miejsca, dostrzegłam tą twarz, cwaniacki uśmieszek, blond włosy i błękitne tęczówki. po miesiącach poszukiwania odnalazłam 'mojego' księcia. próbował porozmawiać, ale po taktownej wymianie pojedynczych zdań uciekłam, nie byłam gotowa.
|
|
 |
STO TYSIĘCY, KOCHAM WAS, KOCHAM WAS.
|
|
 |
krzyczał na nią. wyzywał od najgorszych. wziął za ramiona i w amoku zaczął ją szarpać. przycisnął do ściany, krzycząc w twarz, że nie jest nic warta. słowa nie bolały, wyzywiska również. najbardziej jednak bolała świadomość, że chociaż powinna, nie potrafi go znienawidzić. w końcu zadał jej cios na tyle mocny, że osunęła się po purpurowej ścianie i upadła. kucnął nad nią cedząc przez zęby kolejne wyzwiska. - przytul mnie. - wyszpetała rozhisteryzowana. popatrzył na nią zdezenteriowany. objęła go, a on w końcu zamilkł.
|
|
 |
jak co dzień czekała na niego, w dużej, przestronnej kuchni. matka otwierała drzwi, a ona nie ruszała się z miejsca. poprawiała długie, brązowe włosy i nerwowo krzyżowała nagie stopy. tak było i tym razem. niestety, mężczyzna postanowił zostawić ją na pastwę losu. jako powód podał - brak zainteresowania jego osobą, obojętność. w odzewie na falę brzydkich słów, które wypłynęły z jej ust, wyszedł. wybiegła przed dom, na boso, mimo śniegu i mrozu. zatrzymała go. klęknęła, mocząc czarne leginsy, błagała, przepraszała. wybaczył.
|
|
|
|