 |
Ani jeden żywy promień nie zdołał przebić powodzi chmur gnanych przez wichry. Leciała ulewa deszczu sypkiego jak ziarno. Wiatr krople jego w locie podrywał, niósł w kierunku ukośnym i ciskał o nasze postury jak i ziemię. A on? Ujmując moją dłoń przyklęknął na pokrytej wodą kostce brukowej wyjmując sprawnie z kieszeni małe pudełeczko. - Chce spędzić z Tobą każdą kolejną sekundę, minutę, kwadrans, godzinę, dobę, tydzień, miesiąc, rok, wiek. Pragnę byś była moja już na zawsze. - szepnął spoglądając wprost w moje tęczówki, a następnie otworzył pudełko. - Wyjdź za mnie. - dodał muskając wargami moją dłoń. A ja? Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa, chociaż wiele słów lgnęło na język. Słone krople napłynęły do oczu, a prawa dłoń, którą z tak wielką czułością ujmował wysunęła się, a na palec wślizgnął się pierścionek zaręczynowy. - Nieodwołalnie jesteśmy na siebie skazani. - wydusiłam w końcu po czym nasze usta zjednoczyły się w pieczęci miłości. / slonbogiem
|
|
 |
nie mam z Tobą o czym gadać dziś, gdy spotykamy się przypadkiem musimy iść. ukrywamy wciąż przed sobą sporo wad, przekroczyliśmy metę, nie ma co wracać na start. nie to, że ty czy ja wiemy jedno jest pewne wina jest niczyja. już się nie spijam i nie dobijam jak na złość i nie obchodzi mnie, czy jeszcze masz tam coś. zakończyło się to wszystko, choć chciałem to naprawić, kilka razy już byłem blisko. chyba lepiej, że jest tak jak teraz, kiwając sobie na odległość, naciągane siemasz. ciągle to siedzi we mnie, robi w głowie meksyk, nieszczęsny ja, do tej pory nie wiem czy jest jakiś sens w tym.
|
|
 |
to było nasze życie dzień w dzień, rok w rok. nie czuję sentymentów, powiem szczerze, wszystko przeleciało nam przez palce, może tak lepiej, wszystko chyba przez to skurwiałe życie.. mój przyjacielu byłeś mi na prawdę bliski, mój stary kumplu, przypomnij sobie mnie. nasze osiedla już nie są dla nas wszystkim..
|
|
 |
chciałbym jeszcze raz dotknąć z Tobą gwiazd i pogadać o tym wszystkim
|
|
 |
stałam sama na tym balkonie, w ręku trzymając papierosa, ostatniego zresztą, próbując złapać jak najwięcej buchów, jak najdłużej, żeby nikotyna rozeszła się po moich płucach i zabiła endorfiny nie pozwalające oddychać, bo Ty stałeś tam, za progiem, za firanką, pijany, stałeś w pokoju, byłeś na wyciągnięcie ręki, a ja nie mogłam nic zrobić. nie zrobiłam nic. przecież przejechałam całe miasto, zostawiłam go bez wahania, gdy ona powiedziała, że jesteś. stałam sama na tym balkonie, na tym dziewiątym piętrze, w ręku trzymając papierosa, myśląc, że jeden krok i to cierpienie się zakończy, wszystko minie, spadnę i już nigdy więcej nie będę musiała znosić jego pocałunków, dotyku, słyszeć jego śmiechu, ale też nigdy więcej nie zobaczyłabym Ciebie, mimo, że nie jesteś już mój, Twojego zgrabnego ciała, pięknych warg, błękitnych tęczówek. z dogasającym uzależnieniem weszłam do środka, ostatni raz zaciągając się Twoim zapachem, gdy minęliśmy się bez słowa. #1 /llykcincinu
|
|
 |
STAJESZ NA MOŚCIE A GŁOS MÓWI "SKACZ"
|
|
 |
Ty tego nie widzisz, mówisz, że potrzebuję pomocy, zbyt często tak jest i przez to jest tak, że choć bardzo tego chcę, Ty nie widzisz żadnych zmian, bo znów wybieram bycie sam na sam ze sobą i choć z Tobą, to jakbym szedł przez życie sam samotną drogą
|
|
 |
przechylaj lala czystą i gdzieś blisko siądź
|
|
 |
180 cm wzrostu, bursztynowe tęczówki, każda komórka ciała przepełniona czystą arogancją i chory sarkazm ze szczyptą skurwysyństwa. Tak, dobrze myślisz, to właśnie on, ten którego kocham. / slonbogiem
|
|
|
|