 |
żegnał mnie różami i wyraźnym bólem w oczach. - nie chcesz odchodzić. nie chcesz mnie zostawiać, widzę to. - wyrzuciłam Mu. - zdobywanie Cię było, jak podróż pociągiem. kolejne stacje. tudzież, pierwszy dotyk Twojej dłoni. pierwszy, nieśmiały buziak w policzek dany Ci na pożegnanie. w końcu coraz gorętsze pocałunki i szeptane z niepewnością wyznania. kiedy już prawie dotarłem do celu, nastąpiła awaria. cholera, banalnie to brzmi. mój pociąg się wykoleił. kilometr od Twojego serca. - abstrakcyjnie przedstawił naszą historię, po czym wziął głębszy oddech. - kochasz. kochasz Go, nie mnie.
|
|
 |
odchodzę ostatecznie. dziękuje wam za wszystko. byliście dla mnie ważną częścią w życiu, ale kiedyś wszystko się kończy. muszę sobie poukładać parę spraw a raczej całe życie na nowo. wiele mnie kosztuje to odejście, przywiązałam się do paru kochanych ludzi ale tak bywa "coś się kończy a coś zaczyna". dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiliście. ostatni raz cukierkowataa ♥
|
|
 |
siedzę w kącie i milczę. zostaw mnie. nie narzekam. tylko niebo mi się sypie.
|
|
 |
kilkakrotnie wyciągała ręce ku miłości i gdy właśnie jej dotykała, przeważnie ktoś mówił "żegnaj". //cukierkowataa
|
|
 |
zadał rany a później posypał je solą abym, nigdy nie zapomniała bólu jaki mi sprawił. //cukierkowataa
|
|
 |
mam dość przeglądania uczuć i grzebania w świecie nierzeczywistym. //cukierkowataa
|
|
 |
kolejny raz z rzędu, wypijając w sylwestra kieliszek szampana, obiecasz sobie, iż w tym roku wszystko naprawisz, poukładasz, posklejasz serce i zabezpieczysz je do tego stopnia, że nikt go nie naruszy. zanim się obejrzysz znów będzie ten ostatni dzień grudnia, padający śnieg, petardy na niebie i poczucie tego, jak wciąż zakurzona, pokaleczona, gdzieniegdzie niezdarnie poszywana marną, białą nitką, jest Twoja dusza.
|
|
 |
kochałabym go nadal gdyby nie fakt, że mnie cholernie zranił. //cukierkowataa
|
|
 |
zabierz mi udręczające sumienie, rozdzierający ból głowy, zmieszane uczucia. gubię się.
|
|
 |
uwielbiam te momenty, kiedy kumpela spycha mnie z ławki, czego efektem jest jebnięcie się głową o kawałek metalu siedzenia obok i spierdolenie się wprost w błoto. kolejno moje zamroczenie, chwilowy brak kontaktu z rzeczywistością i znajomi, którzy nachylają się nade mną z bezcennym "ej, kurwa, żyjesz?!" i wypełniającym źrenice przerażeniem.
|
|
 |
moje wejście do domu z całymi mokrymi kozakami, deszczem cieknącym z włosów, całą kurtką i spodniami w błocie, nogami plączącymi się ze sobą, spuchniętym barkiem oraz natychmiastowa odpowiedź na pytanie, gdzie właściwie byłam: - na pasterce przecież!
|
|
 |
kochani moi, powodzenia w otwieraniu prezentów ode mnie [czyt. przerywaniu pozaginanego w milion stron papieru oraz odklejaniu chuj-wie-ilu warstw taśmy klejącej].
|
|
|
|