 |
dwutlenek węgla truje, serce czad toczy, ciśnienie skoczy, zabije, nim przejrzysz na oczy
|
|
 |
chwycę dłoń, co jest mi światem. jeszcze raz w oczy popatrzę i odejdę. nie wiem gdzie, na zawsze
|
|
 |
wcześniej się nie liczyło nic, pusty heroizm, tylko egoizm, chciałem to wszystkim wpoić
|
|
 |
nie ma nic prócz namacalnych blizn po błędach, schizofrenii myśli, nienawiści i miłości bliźnich,
hipochondrii w genach
|
|
 |
niebo w kolorze stali, groźnie milczy z oddali
|
|
 |
kiedy ja opuszczę ten świat, oby ślady moich stóp były nadal tu
|
|
 |
żyjąc w gniewie, widząc siebie w niebie
|
|
 |
ja zwariuje tutaj kurwa, serdecznie dość mam tego gnoju, wychodzę, rozumiesz? wychodzę, się wyprowadzam
|
|
 |
zaciskają pięści by walić, bez granic, na oślep, bez celu, bez wartości, sto procent złości. dwa promile we krwi, nie powstrzyma go nic, nie potrafisz nic pomyśleć, a potrafisz mocno bić
|
|
 |
desperacja rośnie, jest coraz głośniej
|
|
 |
nie możesz patrzeć jak przegrywam, coraz bardziej odpływam
|
|
 |
Ty jesteś młody i głupi, zbyt często lubisz się upić, jak pies zaszczuty, który w każdym widzi wroga, gniewem zatruty, ledwie stoisz na nogach. Twój rozum już śpi, Ty jeszcze nie
|
|
|
|