 |
wolałam kłamać, że jesteś mi obojętny. bo ludzie na których nam zależy, odchodzą najszybciej.
|
|
 |
rzuciłeś mnie na łóżko, skrupulatnie całując moją szyję. Twoje ręcę badały każdy centymetr mojego ciała, a Twój oddech przesiąkał do cna rozkoszą. właśnie wtedy zrozumiałam, że kochasz moje ciało. tylko je. że dusza czuje się ewidentnie pominięta. żałuję, że się nie myliłam. żałuję, że kiedy doszłam do owego wniosku i chciałam po prostu wstać i wyjść, Ty mi na to nie pozwoliłeś. i dokończyłeś miłość. miłość względem mojego ciała. wbrew mojej duszy.
|
|
 |
z własnej inicjatywy tracisz kogoś kto był dla Ciebie wszystkim. udając przed samą sobą, że sobie bez niego poradzisz - zrywasz bo nie jest dość dobry. właśnie wtedy zaczynasz się dusić, jakby ktoś jednym przecięciem odciął Ci dopływ tlenu. właśnie wtedy na klatkę piersiową spada Ci gigantyczny głaz, a Ty nie wychodzisz z pokoju, łudząc się, że po za nim jeszcze dogłębniej będzie do Ciebie dochodzić, że jego już nie ma.
|
|
 |
nie całuj moich ust. pocałuj moje serce, to właśnie ono potrzebuje teraz ciepła i miłości.
|
|
 |
chujowy koniec świata, liczyłam na jakieś efekty specjalne.
|
|
 |
naucz mnie kochać w sposób, jaki Ty kochasz. chciałabym wiedzieć, jak to jest mieć pięciu mężczyzn w jednym sercu, kochać każdego, a mieć jeszcze trzech dodatkowych na boku.
|
|
 |
kazałam Ci odejść- zostałeś, kazałam Ci się zamknąć - odzywałeś się, kazałam Ci usunąć mój numer - zrobiłeś 20 kopii, kazałam usunąć wszystkie zdjęcia - wrzuciłeś je na komputer i wstawiłeś na facebooka, kazałam Ci wymazać mnie z pamięci - myślałeś o mnie nawet podczas kompieli i zwykłych czynności, kazałam Ci nie przychodzić do mnie więcej - przychodziłeś i śpiewałeś mi pod oknem. robiłeś mi wszystko na złość, byle by tylko być ze mną, na przekór wszystkim, na przekór losu.
|
|
 |
myśląc, że możesz mnie mieć od tak, na kiwnięcie palcem, chyba pomyliłeś swoją wyobraźnię, ze swoimi zdolnościami.
|
|
 |
' zawsze' - dla niektórych to tylko miesiąc czy dwa, dla mnie to zobowiązanie, na zawsze.
|
|
 |
|
po raz pierwszy mam ochotę wziąć jakiś mocny klej i bez pytania przykleić się do Niego. złączyć swoją dłoń splatając nasze palce, przycisnąć się do Jego klatki piersiowej. spoić nas w jedną całość, której nikt nie będzie potrafił rozdzielić. jestem desperatką, bo chciałabym mieć Go teraz przy sobie, w tej chwili i na każdy inny moment jaki będzie dane mi przeżyć. boję się. cholernie się boję, że kiedyś Go stracę.
|
|
 |
i na co było nam to wszystko? bieganie za sobą, poświęcanie czasu, żeby później się liczyło, że się staraliśmy, że nam zależało. i tak po czasie się psuje, a my, nawzajem uświadamiamy sobie, że jednak daleko nam od ideału, za które uważaliśmy się na początku. że mimo wszystko, pomimo tylu starań - nie dogadamy się. nie dojdziemy do kompromisu. nawet miłość tutaj nie pomoże. ona też w końcu się skończy. wcale nie jest nieśmiertelna, ani wieczna. nic nie jest. a to tylko uczucie, bez najmniejszych szans na przetrwanie. tylko parę fajerwerków, między dwoma osobami, które po jakimś czasie, po natłoku raniących słów, niewypowiedzianych myśli po prostu gasną.
|
|
 |
to całe tresowanie mnie, korepetycje ze znieczulicy. uczenie, jak nie czuć. jak być wyrachowaną, bez krzty wzruszenia. tłumaczenie, że tak będzie mi łatwiej. jasne. wszystko po to, aby przygotować mnie do Twojego odejścia i kretyńskiego tłumaczenia, że nie potrafisz kochać. każdy potrafi, sukinsynu. tylko nie każdemu się chce.
|
|
|
|