 |
2.no i kot, rudy, ruduśny, strasznie leniwy i strasznie uparty. wieczorami, gdy już dzieci zasną, usiądziemy na tarasie, gdzie godzinami będziemy zasypywac się wzajemnie relacjami z minionego dnia, z każdym najmniejszym szczegółem, który utkwił nam w pamięci. a gdy już rozmowa nam się znudzi, zamkniesz im usta pocałunkiem, nie jednym, nie przelotnym. rankiem w Twojej koszuli będę parzyć Ci świeżą kawę, a maleństwa budzić czułym całusem w aksamitne czółka. wspólne śniadania, wspólne kolacje, wspólne cele, wspólne marzenia. wspólne życie, które w każdej drobince bedzie przypominać sielankę. nasza miłość nigdy nas nie opuści, w każdej minucie bedziemy ją podsycać, nawet wtedy, gdy skóra pokryje się zmarszczkami a włosy siwizną. tak to właśnie widzę, tak to właśnie planuję. bo skarbie, z Tobą mogę wszystko, tylko z Tobą.
|
|
 |
1. coraz częściej zaczynam sobie wyobrażać nas za jakieś piętnaście lat, gdy przestaniemy być już gówniarzami i staniemy się w pewnym aspekcie dorośli. wyobażam sobie domek na obrzeżach miasta, obowiązkowo z dużym ogrodem. będzie w nim dużo kwiatów, będzie kolorowo, będzie pięknie. dookoła porozrzucane zabawki naszych dzieci, bliźniaków, będą plątały się pod nogami powodując moją irytacje. chłopczyk i dziewczynka. obaj słodcy, obaj kochani. dziewczynka odziedziczy po Tobie oczy. grafitowe, które w świetle zamieniają się w morski niemal odcień. chłopczyk za to dostanie po mnie dołeczki, którymi bedzie nas obdarzał przy każdym swoim uśmiechu. bedziemy je kochać, mocno i trwale. będziemy uczyć ich jak walczyć z przeciwnościami losu, jak się nie poddawać. Ty małemu dasz lekcje boksu, a ja nauczę malutką kłuskować i galopować na dobrą nogę. nie zapominajmy też o psie, obowiązkowo husky, który codzienie będzie mordowany serią uścisków ze strony brzdąców.
|
|
 |
Miałaś tak kiedyś, że płakałaś za każdym razem kiedy go widziałaś, że odwracałaś wzrok, kiedy szedł obok Ciebie? Że kiedy się do Ciebie uśmiechał Ty śmiałaś się w duchu? Że kiedy kładłaś się spać miałaś nadzieję że tym razem szloch nie przeszkodzi Ci zasnąć, że kiedy się budziłaś patrzyłeś na ekran komórki, z nadzieją że może coś do Ciebie napisał? Nie? To nie pieprz mi że czas leczy rany.
|
|
 |
myślałam, że Twój powrót będzie oznaczał spokojne noce, suche policzki i uśmiech na twarzy. myślałam, że Twój powrót da mi ukojenie i szczęście, którego tak mi brakowało. myślałam, że Twój powrót zbliży nas do siebie mocniej niż poprzednio, że uświadomi nam jak ważni dla siebie jesteśmy i ile bólu zadaje choćby minuta bez obecności drugiej strony. najwidoczniej się przeliczyłam. dlaczego? bo gdyby tak było, nie siedziałabym tu teraz sama, nie roniłabym łez wmawiając przyjaciółce, że wszystko gra, nie słuchałabym Bisza samotnie, bo przecież zawsze robiliśmy to wspólnie. tęsknota powinna mnie opuścić w chwili, gdy Twoja stopa ponownie stanęła na polskiej ziemi. ale ona nadal tu jest, nadal mnie oplata, nadal rani serce. co się dzieje? dlaczego nic nie robisz?
|
|
 |
obiecaj mi, że nikt ani nic nie będzie w stanie nas rozdzielić, dobrze? obiecaj, że wspólnie damy radę i że już nigdy nie pozwolisz mi uronić choćby jednej łzy. obiecaj, że nasza miłość jest silniejsza od wszelkich przeciwności, że jest trwała i nierozerwalna. obiecaj, że ufasz moim słowom, że ufasz mnie, że nikt nie jest w stanie sprawić, że zwątpisz w moją osobę. obiecaj, ze zawsze będziesz widział we mnie dziewczynę, którą kochasz, że zawsze mój uśmiech będzie powodował Twój. obiecaj, że nie odejdziesz z dnia na dzień, że nie zostawisz mnie. obiecaj, że my to coś na zawsze, coś co będzie trwać i trwać. obiecaj, że damy radę. obiecaj, bo zaczynam wątpić, bo zaczynam się bać, bo zaczynam wariować. zbyt mocno pokochałam, by móc to stracić.
|
|
 |
|
Wiecie co jest najśmieszniejsze? Mimo całego bólu, który mi zadał. Nieprzespanych nocy, przekleństw z moich ust, wypalonych fajek i codziennego płaczu gdybym mogła, poznałabym go jeszcze raz i powtórzyła wszystko od nowa.
|
|
 |
'uwierz mi, gdyby któryś Cię dotknął, gdyby któryś chociażby w przelocie dotknął skrawka Twojej kurtki, wziąłbym siekierę i poucinałbym mu ręce. nie pozwolimy Cię skrzywdzić'/ i jak ich tu nie kochać?
|
|
 |
objął mnie w pasie i z tym tak dobrze mi znanym błyskiem w oku, zaczął pocieszać. jego słowa uderzały w moje serce, niczym torpeda. jego dotyk wypalał w skórze bolesne blizny. wszystko odradzało się na nowo, wszystko wracało, a ja tak strasznie bałam się skutków. próbował na nowo otworzyć moje serce, próbowałam znowu w nim zamieszkać, choć na sekundkę, na chwileczkę, by znowu zrobić w nim niesamowity bałagan. i nawet jeśli, jeszcze kilka miesięcy temu oddałabym wszystko za takie chwile u jego boku, teraz wzrokiem nerwowo przeczesywałam plac w poszukiwaniu kogoś innego. w poszukiwaniu chłopaka, który dzień w dzień karmił mnie najczystsza postacią szczęścia. nie było już miejsca dla chwilowych substytutów, zmądrzałam, wiesz?
|
|
 |
wszystko stało się tak szybko. wszystko potoczyło się tak nagle, tak niespodziewanie. nie mogłam patrzeć jak każdy z nich po kolei dostaję kolejną serię ciosów, nie mogłam patrzeć jak jeden z nich, ten którego tak uwielbiam, ląduje na ziemi okładany pięściami przeciwników. nie mogłam tak po prostu stac z boku, być biernym obserwatorem. ruszyłam między nich, chciałam pomóc, chciałam osłonić ich własnym ciałem. przecież znałam obie strony, obie były mi równie bliskie. nie chciało mi się płakać, nie czułam się słaba. wręcz przeciwnie. adrenalina napędzała mnie do walki, dodawała odwagi, kazała iść za głosem serca i bronić jak tylko potrafię, każdego z nich. nie pozwolili mi, odciągali na bok, przytulali, przyjaciółka starała się przemówić mi do rozsądku. ale nic do mnie nie docierało, w głowie zakodowane miałam jedno, by nic im się nie stało.
|
|
 |
jeżeli nigdy nie spróbujesz czekolady, w życiu nie najdzie Cię na nią ochota. jeżeli nigdy nie będziesz dla niego ważna, Twoje serce nie zdechnie jak mucha na parapecie, kiedy nagle przestaniesz być.
|
|
 |
nie miało dla mnie znaczenia to, że nadal miałam na sobie piżamę, ani to, że mój rozmazany makijaż nadawał mi wygląd klauna. szłam przed siebie. do windy, gdzie na jednym z pięter wsiadł sąsiad z przerażeniem spojrzawszy na mnie, miałam wrażenie że dzwoni na pogotowie psychiatryczne, kiedy niechybnie obrócił się i zaczął stukać w klawiaturę telefonu zakrywając cały aparat. wysiadłam. lało jak z cebra, ale co to dla mnie. szłam, nie widząc niczego przed sobą, z trudnością otwierałam oczy zważając na litry wlewającego się deszczu w moje oczy. światła, to to. stanęłam, ale każde z aut nieudolnie mnie wymijało trąbiąc jak na frustratkę, którą rzeczywiście mnie sprawiłeś. więc położyłam się. jak zawsze, wtedy kiedy wbijałeś mi w serce kolejną szpilkę a ja chowałam się pod łożkiem zanosząc płaczem. tym razem wbileś mi nóż. tym razem położyłam się na ulicy. tym razem, nawet nie zdążyłam zapłakać.
|
|
 |
nie umiem żyć z nim, nie umiem żyć bez niego.
|
|
|
|