 |
mógłbym wziąć dwa pióra, zanurzyć w atramencie, nucić "lecę, bo chcę", przecież życie jest piękne jak ptak przed horyzontem, gdy niebo moim lądem widząc ziemie napluć jej prosto w morde, mógłbym jak połowa tutaj równać pod krawężnik, zamykać sny w klatkach, pytać diabła "to tędy?" lizać jej zdjęcia przez szybę zamiast być z nią, kurwa mać, jaką świat bywa dziwką!
|
|
 |
nie stawiać na jedną kartę życia, dziś tego nie zmienię
|
|
 |
mógłbym cofnąć się w czasie, zrobić z byłej obecną, wtedy odebrać telefon, aby nie było wszystko jedno
|
|
 |
ja mógłbym cię nauczyć skrajnej bezczelności, gdy tragedie ludzi kwituje śmiech beztroski, mógłbym bo przychodzi mi to stanowczo zbyt lekko...
|
|
 |
głupi nawyk zmusza mnie wciąż do picia, patrz, przychodzi z wiekiem do nas mentalność graczy szukamy słabych bo czeka szachownica...
|
|
 |
wszystko, wiesz, wszystko właśnie prysło...
|
|
 |
ponoć świta, tak mówi mi zegarek, znowu upić żale, kurwy, dupy, balet.
|
|
 |
zatracam siebie, zatracam w sumie większość, wartości swego życia, one w tym klubie więdną. jeszcze czystej, jeszcze czystej, jeszcze aż wreszcie rzygne, rzygne swym jestestwem...
|
|
 |
dostałem smsa, patrze na dłonie, piszę moja, nie moja; przepraszam, to już koniec, kurwa mać, wyobraź jak się czuje, kończe szybko browar, czego mi brakuje? wracam na parkiet, wyciągam jakąś szmulę, świat zastyga w bezruchu, telefon mi wibruje
|
|
 |
nie mój czas, nie moje miejsce, nie tak być powinno
|
|
 |
pytasz kim jesteś bo sam tego nie wiesz.
|
|
 |
głos Ci się łamie, znamy się na pamięć, wciąż o Tobie myślę przecież dziś pisałem smsy, to za mało? zadzwonie w trasie, wchodzę do klubu, kończe, chyba tracę zasięg.
|
|
|
|