 |
zdziwienie, kiedy zatrzymałam Go na środku korytarza i ze łzami w oczach wyrzucałam z siebie, że myślałam, iż mogę na Niego liczyć, a On zachowa to w tajemnicy. Jego lekko rozchylone usta, wygasły uśmiech, ból w źrenicach, oraz mój cichy szept - 'prima aprilis, przecież!'. tak banalna sytuacja, a uświadomiła mi cholernie ważną rzecz. przekonałam się, że mogę mówić Mu wszystko. nie otrzymałam mimowolnych tłumaczeń, a to o czymś świadczy. gdyby nie to, że ma tak wiele walorów do zmarnowania, poleciłabym Mu zakon. idealnie utrzymywałby tajemnicę spowiedzi.
|
|
 |
Ty za kilkadziesiąt lat będziesz siedzieć w bujanym fotelu, chwaląc się milionem dyplomów, odznak. my kaszląc co chwila przez problemy z płucami, będziemy wspominać to, co jest teraz. będziemy unaoczniać szczęście. więc nie mów, że się niszczymy, psujemy, schodzimy na dno. my jedynie chcemy mieć świadomość tego, iż wykorzystaliśmy to co otrzymaliśmy.
|
|
 |
mimo wszystkich 'no jasne, jasne', 'rozumiem', 'mhm', ni chuja Cię ogarniam.
|
|
 |
pomyśl. zastanów się, ile tak naprawdę możemy mieć.
|
|
 |
gdzieś tam, między każdym z Twoich słów skapywały z moich policzków kolejne łzy.
|
|
 |
prosi, żebyśmy już o tym nie rozmawiali, zakończyli definitywnie temat, który tak bardzo nas rani i teoretycznie zamykamy wszystkie rozmowy mogące do tego nawiązywać, a jednak na każdym kroku pojawia się coś, jakiś podtekst, niewielki, wręcz mikroskopijnych rozmiarów. taki malutki, a tak ogromnie rani. ironia życia.
|
|
 |
najbardziej bolą słowa o tym, że nic nie zrobiłaś, nie miałaś na to wpływu, to nie Twoja wina. rani to, że On bierze wszystko na siebie, a mimo tego, iż już prowizorycznie nie jesteś w żadnym stopniu winna - nie możesz liczyć na szczęście. nie na to, którego pragniesz najbardziej. nie to z Nim.
|
|
 |
obiecuję Ci, że będziemy cholernie szczęśliwi. nie zważając na to, co powiedzą inni - znajomi, rodzice, nauczyciele, sąsiedzi. będziemy bezwstydnie przytulać się na chodniku, będziemy mówić sobie coraz to bardziej wyuzdane wyznania, będziemy całować się na środku ulicy, mimo klaksonów dziesiątek aut. kwestia czasu. w końcu będzie, jak w bajce, przecież wiesz.
|
|
 |
brakuje słów, żeby określić to co między nami jest, prawda?
|
|
 |
nie histeryzuję, kiedy wypala drugiego papierosa. nie rzucam się na Niego, wyrywając używkę z dłoni. nie depczę, rozgniatając w proch. nie mam pretensji gdy w poniedziałek rano ma kaca, bo za dużo wypił przez weekend. wiem, że się niszczy, jednak równie dobrze zdaję sobie sprawę z tego, iż nie mam na to wpływu. akceptuję Go. choć cholernie się martwię na każdym kroku - akceptuję.
|
|
 |
obecnie jedyne lekarstwo na mój ból jest tym usytuowanym dwa centymetry pod Twoim nosem, między dwoma policzkami, ponad brodą. blado malinowy kolor, delikatna woń papierosów.
|
|
 |
patrzę na zegarek - 22.22. klikam na słoneczko od gadu - mimowolnie dostrzegam, że jest dostępny. mija sekunda - przychodzi nowa wiadomość. jeszcze raz taka akcja, a padnę na zawał.
|
|
|
|