 |
nie uznaję warunków i porzucam naiwność. grzechy ciężkie, bo lekkie bardzo łatwo udźwignąć. już mi zbrzydło to wszystko i pierdolę ten kodeks, dziś przytulę cię tylko po to, by zaraz odejść. te uczucia nietrwałe i dlatego tak cenne, tylko szkoda, że nasze serca nie są wymienne.
|
|
 |
ze szkoły wiem niewiele, więcej uczę się na błędach
|
|
 |
mówisz, nadzieja matką głupich cóż chyba nigdy nie zmądrzeje
|
|
 |
wpadam przetyrana po wf'ie na wos, siadam szybko do ławki, wyciągam książki i zapisuję temat do zeszytu. chwila na oddech po czym kartka od kumpla przelatująca mi przez ramię: 'ogarnij włosy, bo wyglądasz jakbyś do kałuży wpadła :*'.
|
|
 |
Potem to zapić by choć trochę było słodko / Eldoka
|
|
 |
Chuj ci w ryj, kij ci w dupę. Z resztą ty i tak powiesz, że jest super. sobota
|
|
 |
kocham cię całym moim tyłkiem,
powiedziałabym sercem, ale mój tyłek jest większy
|
|
 |
'złam to serce na pół
przeżuwaj i spluń
niech resztki spłucze deszcz'
|
|
 |
oddajesz komuś serce zupełnie nieświadomie i dopiero po jakimś czasie uświadamiasz sobie, że go nie masz. z tym, że miłość się niekiedy kończy, a ślad po niej wciąż pali na wysokości serca. mimo wszystko wspominasz ją tylko dwa słowami - 'było pięknie'.
|
|
 |
chciałabym mieć te marne sześć lat. chciałabym szaleć za Brathankami, nocować znów u babci, budzić się rano pod Jej pierzyną, która przez noc omal mnie nie udusiła, piec z Nią ciasta. chciałabym, żeby moje prace domowe ograniczały się do kilku kolorowanek, i żebym z zaciekawieniem rozkminiała o miłości. cholernie bym chciała, żeby moje serce było teraz w całości, bez żadnych pęknięć i bólu kumulującego się gdzieś w jego środku, żeby tuż po pojawieniu się gwiazd, z pierwszym nocnym łykiem herbaty, wybuchnąć.
|
|
 |
kiedy kochasz nawet Twój oddech jest taki obcy, jakby nienależący do Ciebie, a kolejne bicia serca są serią niekontrolowanych uderzeń. wszystko to, czym się dawniej kierowałaś, kim byłaś, co czułaś, każdy z instynktów zanika. ktoś zabiera Ci serce.
|
|
 |
któregoś jesiennego południa, między spadającym liśćmi klonu uśmiechnął się do mnie. dłonie, choć szczelnie opatulone rękawiczkami zaczęły marznąć, a równomierny dotąd oddech przyspieszył. przedstawił się lekkim głosem, a moje serce wyrywało się z piersi, jakby chcąc zapytać, czy przyszedł po to, aby się nim zaopiekować.
|
|
|
|