 |
Próbuję otworzyć oczy,
huk rozlepianych powiek wiruje mi w głowie.
Powietrze jakieś takie cięższe,
chłepcę je, chłepcę powoli na zewnątrz i do środka.
|
|
 |
I kiedy mówisz do mnie: „Słońce”,
traktuję to co nieco opacznie,
ty jesteś jednym, a ja drugim końcem,
daleko nam do siebie strasznie…
|
|
 |
A tak, że nie chodzi nam o nic,
może tylko o ciepłe strumienie powietrza
przekazywane z ust do ust
jak istota człowieczeństwa.
|
|
 |
Tak często cię widzę,
choć tak rzadko spotykam,
smaku twego nie znam,
choć tak często cię mam na końcu języka…
|
|
 |
Nad nami słońce, między nami ściana deszczu.
|
|
 |
Za mało Cię mam. Wyczuwalny niedobór Twojej obecności, który zdaje się być nie do wyeliminowania. Nawet kiedy już będziemy mieli to mieszkanie, irracjonalnie z tą wanną w sypialni i będziemy my o poranku z kawą zagrzebani w kołdrze, udający rozleniwionych, a w rzeczywistości nie mogących rozstać się ze swoim wzajemnym ciepłem, będą te wspólne wieczory, noce - i nawet wtedy przywykniemy i znów, znów będzie Cię za mało tutaj dla mnie, jak narkotyku, który nigdy nie poznał granic.
|
|
 |
Wczoraj nie liczy się,
bo wczoraj nie było.
|
|
 |
A jeśli już przepaść i pustka między nami,
To tylko taka
Na sekundę,
Między ustami a ustami.
|
|
 |
Uciekam od ulic miast i byle dalej, byle gdzie,
jakby niczyje coś
niczym bezpański pies.
|
|
 |
Siadaj koło mnie,
to dla ciebie jest ławka,
posłuchaj, jak pięknie o miłości gada
ten, który miłości nigdy nie zaznał.
|
|
 |
Hej, ja przed tobą się rozbieram,
zrzucam zmięte, brudne myśli.
|
|
|
|