Boso, z paczką fajek w dłoni i butelką whisky wychodzę na balkon. Zimny wiatr rozwiewa moje włosy, ostudza rozgrzane czoło. Drżącą ręką odpalam papierosa i patrzę jak dym unosi się w stronę nieba. Jest zupełnie ciemno, nie świeci księżyc, nie ma gwiazd. Zupełnie jak w moim życiu - zabrakło w nim czegokolwiek, co rozświetlałoby mroki życia i dawało nadzieję, że kiedyś ból się skończy. Próbuję odkręcić butelkę, ale jestem na tyle roztrzęsiona, że nie mogę wykonać tak prostej czynności. W końcu nie wytrzymuję i rzucam nią o pręty balkonu, patrzę jak szło rozpada się na części, niektóre z nich kończą w moim ciele dotkliwie raniąc. Nie zważając na powoli wypływającą krew, siadam na zimnej posadzce, a z moich ust wydobywa się cichy szloch. Okrywam swoje nagie kolana zmarzniętymi dłońmi i załzawionymi oczami patrzę na uśpione miasto, ponownie zaciągam się papierosem, staram się uspokoić swój oddech.
|