nie wyobrazam sobie bez nich zycia. ale sa takie momenty ze mam ich w dupie i chuj mnie obchodza. wtedy mogłabym zamknac sie tylko w czterech scianach. bez rozmów, znoszenia ich obezcnosci, bez nikogo.
boje sie ze zycie minie mi zbyt szybko. czesto łapie sie na mysleniu "jakos to bedzie", "byle do jutra". i tym sposobem obudze sie wkoncu ze swiadomoscią, ze przejebałam doszczetnie kilkanascie lat zycia. tyle ze potem juz nic nie bede mogła zrobic.
trzeba sie wkoncu ogarnać. zapanować nad tą cała sytuacja zanim sprawa zabrnie zbyt daleko. tylko ze jakos cholernie trudno. a wszystko inne działa na moja niekorzyść.