Czasami bywa tak, że człowiek musi uciec od samego siebie, od swojego życia, czy raczej egzystencji i od całego otaczającego go świata. Leżysz w łóżku, patrzysz się w sufit lub w zagwieżdżone, bezchmurne, nocne niebo za oknem, albo oglądasz rysy swojej bladej dłoni, dodatkowo oświetlonej srebrzystą poświatą księżyca w pełni. I nie chcesz robić nic więcej, bo już dość zła wyrządziłeś na świecie, jakbyś bał się, że kolejnym swoim krokiem czy poczynaniem znów kogoś skrzywdzisz lub zabijesz. Taka właśnie stała się moja egzystencja, bezsensowna już zresztą. (narkotyczny)
|