Wyszłam późnym wieczorem z domu,nawet nie wiem dlaczego.Po prostu musiałam.Cała roztrzęsiona wybiegłam na ulicę i idąc w pierwszą lepszą stronę gadałam sama do siebie,że nienawidzę życia.Niedaleko,obok marketu zauważyłam paru kolesi,a w ich towarzystwie oczywiście stał On.Śmiali się,gadali,On też nie wyglądał na zbytnio przybitego tą sytuacją.Pierwszy raz zebrałam się na taką odwagę i podchodząc do Niego spojrzałam na Jego miodowe oczy i te nieziemskie usta powiedziałam'dobrze,że chociaż Ty radzisz sobie z tym tak świetnie.'Drżącym głosem powiedziałam jeszcze 'trzymaj się.'i odeszłam.Stał wpatrując się ze zdziwieniem w oddalającą się moją postać.Po czym rzucił do kumpli że musi iść,zaczął za mną biec.Nie obracałam się,szłam przed siebie,a łzy niemiłosiernie garnęły mi się do oczu.'Zaczekaj' i chwytając mnie za ramiona pochylił głowę i patrząc mi głęboko w oczy wyszeptał 'z niczym sobie nie radzę,malutka' z tymi słowami po raz pierwszy widziałam na Jego czerwonym policzku łzę
|