myślę sobie, że muszę być strasznie trudna w stosunkach międzyludzkich. Nie ufam ludziom godnym zaufania, często się wyżywam, krzyczę, biję, gryzę, wywracam oczami i trzaskam drzwiami. Udaję, że mam serce spowite jakąś znieczulicą, że nie potrzebuję bliskości ludzi, że świetnie sobie radzę sama. Zamykam się na świat, na ludzi, którzy chcieliby być bliżej, na miłość też. Zazwyczaj jestem wesoła i takie mam też usposobienie, wtedy przytulam się do ludzi i mówię krzepiące słowa. Ale tak na poważnie nigdy nie wyrażam swoich uczuć, to jest chyba trochę niezdrowe. Neguję wszystko, co się do mnie mówi, nawet prawa fizyki. Mówię ludziom jak powinni postępować, samej się do tego nie stosując. Wszczynam kłótnie o byle co. Zawsze musi być po mojemu i choć nie zależy mi na władzy, to buntuję się przeciw wszystkiemu, wszystkim i sobie samej, jeśli nie układa się w kierunku przeze mnie założonym..
|